Bielawianin poszukiwał współczesnych pustelników

niedziela, 30.6.2024 21:33 2736 2

Czy dzisiejsi pustelnicy mają smartfony? Czy zakonnicy muszą być introwertykami? Gdzie przed alkoholizmem i narkotykami uciekł były gitarzysta zespołu Dżem? Z bielawianinem Janem Nalepą rozmawiamy o współczesnych pustelnikach. Poszukiwał ich w różnych rejonach Polski, na podstawie rozmów z nimi powstała jego debiutancka, wydana w tym roku książka „Ludzie wielkiej ciszy”.

We wstępie do książki pisze pan, że pojawiły się w pana życiu trudne pytania. Postanowił się pan z nimi skonfrontować rozmawiając z ludźmi na wysokim poziomie rozwoju duchowego?
Zainteresowanie pustelnictwem, życiem poza cywilizacją wynikało z mojego buntu, irytacji wobec świata. Zastanawiałem się, czy możliwe jest cofnięcie się o kilka wieków wstecz, podjęcie takiego życia. Obejrzałem program o amerykańskich pustelnikach w National Geographic i w naszej telewizji. Byłem też pod wrażeniem książki Aleša Palána „Raději zešílet v divočině”, co można przetłumaczyć „Wolałbym raczej zwariować w tej dziczy”. Autor przemierzył pasmo górskie Szumawa na południu Czech i rozpytując od gospodarstwa do gospodarstwa odszukał ludzi żyjących poza cywilizacją, często wręcz nie istniejących dla systemu.

Pan był w zakonie kilka lat?
Przez sześć lat byłem w zakonie dominikanów w Krakowie. W 2008 roku podjąłem jednak decyzję o odejściu. Pojawiły się pewne nieporozumienia i sugestie przełożonych, ogląd, że jednak się nie nadaję. Ten okres jest już dla mnie zamknięty, przerobiony. Bezpośrednio po wystąpieniu z zakonu zamieszkałem na trzy miesiące w Czechach w Pardubicach. Pracowałem tam jako asystent pastora przy parafii, człowiek do pomocy, czasem prowadziłem katechezę. Potem zatrudniłem się w zakładach produkcyjnym.

Dlaczego według przełożonych miałby się pan nie nadawać?
Może to kwestia mojego introwertyzmu, zamknięcia do wewnątrz. Jednak trzeba być otwartym do ludzi.

Bycie w zakonie nie współgra z introwertyzmem?
Zakon dominikanów wymaga aktywności duszpasterskiej. Może niewłaściwy zakon wybrałem? Widziałem film dokumentalny „Wielka cisza” o zakonie kartuzów w Alpach. Nakręcił go Niemiec. Ciekawa historia, bo zakonnicy najpierw mu odmówili, powiedzieli, że może za 15 lat, jak wychowają nowicjuszy. On zapomniał o tym projekcie, a oni faktycznie po tych 15 latach zadzwonili. Pojechał tam i po prostu ustawił kamerę w różnych miejscach i pokazywał ich życie zupełnie bez komentarza. Jak spożywają posiłki, modlą się, jakieś chwile rekreacji na śniegu. Tam może bym się odnalazł.

Pan wciąż szuka swojej drogi?
Myślę, że życie jest nieustannym szukaniem, podążaniem jakąś drogą, ciągłą zmianą.

Pisząc swoją pierwszą książkę spotkał pan niezwykłych ludzi w różnych rejonach Polski. Jak żyją współcześni pustelnicy?
Paradoksalnie otaczają się ludźmi, nawiązują relacje. Następuje też wymiana dóbr. Korzystają ze zdobyczy współczesności. Żyją w zgodzie ze sobą, w jakimś uzdrowieniu wewnętrznym, wejrzeniu w siebie. Pustelnictwo to przestrzeń, gdzie trzeba spotkać najpierw siebie, stan odarcia z momentów, kiedy możemy nasze wnętrze blokować. Nie ma możliwości ucieczki od siebie. I przede wszystkim spotykają Boga. A w przypadku ateisty, Krzysztofa Kawenczyńskiego, dochodzi do zjednoczenia z naturą. Interesowało mnie, jak żyje człowiek, który nie ma tej motywacji religijnej. Okazało się, że żyje bardzo mocno, staje się częścią natury. Symbolicznie widać to po jego chałupach pełnych pajęczyn, kurzu, jego fryzura też coraz bardziej przyrasta.

Czy pustelnicy kierują się więc ku duchowości, czy jednak materia, czyli ich własne ciało i miejsce życia mają dla nich znaczenie?
Może w jednym przypadku tak było. Myślę o Grzegorzu Kucu z Melsztyna, który zdaje się przeciwstawiać świat materialny rzeczywistości duchowej. U innych dostrzegłem raczej zjednoczenie obu tych światów. Jakby jednocześnie są w tym świecie, a trochę już jedną nogą w królestwie niebieskim.

Można być jedną nogą w królestwie niebieskim? Jak pan to czuje, rozumie?
Widać to w ich spotkaniach z Bogiem, zupełnie niesamowitych, fizycznych, kiedy się Boga słyszy, zdarzają się wizje. Ciężko to sobie wyobrazić, odczucie jest bardzo subiektywne, intensywne, intymne. Pustelnik Jano wychodząc zimą z pustelni poczuł, że powietrze jest aż gęste od miłości. Edward Zagórski miał widzenie w magazynie, którego pilnował. Oni żyją już inną rzeczywistością, są z Bogiem na wyłączność. Życie zakonne czy pustelnicze polega na odsunięciu od siebie wszelkich przeszkód, które mogą uniemożliwiać bezpośrednie spotkanie z Bogiem. 

Pustelnik Jano uważa, że pustelnictwo to stan umysłu. Opowiada, że w swoim życiu pustelniczym musiał się tak naprawdę spotkać sam ze sobą. Mieszkał na Wyspie Skalistej w Bieszczadach, na jeziorze Solińskim, ale okazało się, że dwukrotnie uciekał stamtąd, w rzeczywistości od samego siebie, bo musiał spotkać się ze swoim bólem, słabościami, z tym, co go dręczy. Podkreśla na podstawie własnych doświadczeń, jak trudno jest mierzyć się ze swoim cierpieniem. Potrzeba siły, odwagi, bo często trzeba wrócić do swojego dzieciństwa, tam gdzie rany powstały.
Tak, a to wymaga pracy, odwagi, wytrwałości. Ale udało mu się odzyskać spokój. Sednem pustelnictwa jest właśnie spotkanie ze sobą. Można to robić w chacie na odludziu, ale także na dziesiątym piętrze w bloku.

Czy w przypadku pustelników, z którymi udało się panu porozmawiać, powodem była ucieczka od innych ludzi, cywilizacji, życia w schemacie: dzieciństwo, edukacja, praca, rodzina? Każdy pewnie miał inne powody. Dlaczego wybrali takie życie?
Grzegorz Kuc podobnie jak ja był w zakonie i odszedł. Postanowił kontynuować życie zakonne jako pustelnik. Jano opowiadał, że przerwał studia rolnicze, od zawsze pociągała go bezdomność, życie minimalistyczne. Przez pewien czas był z hipisami, zakochał się w dziewczynie, chciał z nią żyć, ale ona wybrała pustelnictwo. Brat Michał Krajewski pragnął z kolei powrotu do charyzmatu pierwotnego świętego Franciszka. Perkusista z zespołu Dżem Michał Giercuszkiewicz uciekł nad Jezioro Solińskie od alkoholizmu i narkotyków. Bieszczady go uzdrowiły.

A jak wyglądają współczesne pustelnie?
Brat Elizeusz Janikowski mieszkał w maleńkiej chacie zbitej z desek, na szczycie góry. Chata miała może dziesięć metrów kwadratowych. Zbudował ją z pomocą miejscowych. Rok przed jego śmiercią ludzie pomogli mu naprawić dach. Jano ma pokoik w jednej z agroturystyk w Polańczyku. Brat Michał mieszka u myśliwych. Grzegorz Kuc pod zamkiem w Melsztynie. Były antykwariusz Krzysztof Kawenczyński kupił sobie dom na granicy Biebrzańskiego Parku Narodowego za pieniądze ze sprzedaży Biblii brzeskiej, wzbogacił się też na handlu masą perłową.

Z czego utrzymują się dzisiejsi pustelnicy, kiedyś samowystarczalni, uprawiający własne ogródki. Ktoś im pomaga, pracują?
Emeryturę niewielką miał Elizeusz już pod koniec życia, wystarała mu się o nią zaprzyjaźniona z nim pani Elżbieta ze Złotego Stoku. Brat Michał z kolei wraca do franciszkańskiej tradycji zakonu żebraczego i prosi o jedzenie. Pozostali mają sporo osób wokół siebie, którzy im dostarczają jedzenie, okoliczni mieszkańcy, jacyś sympatycy z bliska i daleka. Przeróżni ludzie.

Ludzie przyjeżdżają ich odwiedzać, porozmawiać? Zdarza się, że są rodzajem atrakcji turystycznej?
Raczej nie, właściwie tylko Grzegorz Kuc opowiadał, że początkowo był trochę atrakcją turystyczną, całe wycieczki u niego się pojawiały, bo mieszkał w pobliżu drogi wojewódzkiej, więc autobusy zatrzymywały się, by turyści mogli po drodze do niego zajrzeć.

Czy w swoich pustelniach cofają się w czasie do ascetycznych warunków, czy raczej są to umeblowane nowoczesne pomieszczenia? Mają telefony komórkowe, stacjonarne, komputery, zapewniające im łączność ze światem?
Niektórzy mają komputery, wysyłałem im e-maile, autoryzowali moje wywiady. Ojciec Grzegorz prowadzi swoją stronę internetową. W pustelniach panuje pewien ascetyzm, ale też jest mądre korzystanie z komputera, komórki czy smartfona. Na dachu domu Grzegorza zainstalowane są panele fotowoltaiczne. Mają meble, często zrobione samodzielnie lub przez okolicznych mieszkańców.

A jak wygląda ich codzienność? Jak im upływa dzień?
Przede wszystkim zajmują się pracą i modlitwą. Każdy musi też zatroszczyć się o siebie, ugotować, ogarnąć dom. Mają własne gospodarstwa, chodzą pomagać w pracach ludziom za żywność lub zapłatę. Brat Michał jest księdzem zakonnym, więc oprócz prac w gospodarstwie i w kuchni przyjmuje także ludzi na spowiedź czy rozmowę.

Według założeń pustelnicy nie powinni izolować się od ludzi, ale służyć im radą, wsparciem?
Tak, to ważne kryterium. Jeśli ktoś się izoluje i nie chce przyjmować ludzi, to jak mi powiedział Jano o spotkaniu z takim pustelnikiem w przeszłości, że coś z nim było nie tak, jeśli zamykał się, był nieprzyjazny, czuć było od niego dystans, to znaczy, że czegoś jeszcze nie przepracował w sobie.

Udało się panu porozmawiać tylko z mężczyznami pustelnikami. Kobiety pustelnice nie zgodziły się na rozmowę?
Nie. Wysłałem listy do sześciu pustelnic. Myślę, że zaważył fakt, że one były początkujące, za krótko żyły jako pustelnice, były dopiero na początku drogi. Jedna z nich niedawno złożyła pierwsze śluby. Jano, Elizeusz czy Grzegorz jako pustelnicy żyli kilkadziesiąt lat.

Formalnie aby zostać pustelnikiem czy pustelnicą, trzeba być chrześcijaninem, zwrócić się do diecezji. Rozpoczyna się proces. Najpierw formacja początkowa, praktykuje się swoim środowisku. A następnie wybiera się miejsce odosobnienia. Diecezja musi wiedzieć z czego ktoś będzie się utrzymywał i gdzie będzie mieszkał.
Tylko niektórzy z moich rozmówców złożyli śluby pustelnicze i byli prawnie usankcjonowani przez diecezję. Inna sytuacja jest trochę w przypadku brata Michała, który ma zgodę przełożonych. Ojciec Jeremiasz, pełni formalnie funkcję wikariusza w prawosławnej parafii w Sokołowsku.

W maju tego roku zwiedzałam Sokołowsko, poszłam także pod cerkiew. Trwało w niej właśnie nabożeństwo wieczorne. W środku nie było wiernych, jedynie ojciec Jeremiasz i pani, która śpiewała. Obrzędowość była tam namacalna, zapach kadzidła i półmrok tworzył mistyczny nastrój.
Jeremiasz mieszka zaraz za cerkwią, w malutkiej altance, zupełnie sam. Można jej czasem nie zauważyć jeśli trawy są wysokie. Wcześniej mieszkał tam Michał Bogucki, świecki człowiek, ale przyszedł pożar i on wyjechał stamtąd. Jeremiasz długo poszukiwał, odbył podróże po klasztorach w Gruzji i Austrii, ale ostatecznie zakotwiczył w Sokołowsku. Tamtejszy proboszcz dojeżdża z Wrocławia na ważniejsze uroczystości. Wierni przyjeżdżają z całego regionu, także z zagranicy.

Z jakim wewnętrznym pytaniem pojechał pan na spotkanie z pustelnikami?
Było kilka pytań. Pierwsze: jak zaufać Bogu, żyć nie troszcząc się o to, co jeść i pić. Drugie było o obraz Boga. Jaki mają obraz Boga? Kim jest Bóg? No bo może być różnie z tym obrazem Boga. Możemy mieć obraz Boga jako kogoś każącego, kto naśladuje w naszym wyobrażeniu na przykład naszych rodziców. Przeniesiony obraz z rodziców na Boga. Bardzo często się to zdarza. Opowiedzieli mi o Bogu, który kocha bezinteresownie, nie wymaga tych wszystkich rzeczy pozwalających zasłużyć sobie na miłość. Tak jak na przykład wymagali rodzice. Trzecie pytanie: pustelnik jako ten, który się oddala, żeby być bliżej. Taki paradoks.

Ale od czego? Od kogo?
Od świata i ludzi, żeby jednocześnie być bliżej tego świata i być bliżej ludzi. No i każdy wyznał, że to jest prawdziwe stwierdzenie. W momencie, kiedy odchodzili na pustelnię, mieli o wiele więcej osób w tej pustelni niż wcześniej. Takie doświadczenie miał ojciec Michał. Kiedy mieszkał w klasztorze, mniej osób przychodziło do spowiedzi czy na rozmowę.

Czy odpowiedzi pustelników, spotkania z nimi, rozmowy wskazały panu drogę? Dały jakieś odpowiedzi?
Czasami dostaje się odpowiedź między zdaniami i żeby się tego podjąć, potrzeba odwagi.

Znajdzie ją pan w sobie?
Mam nadzieję. Ale to też jest proces, żeby taką odwagę znaleźć. Zobaczyłem mechanizmy, które działają u pustelników. Chodzi o zaufanie. W którymś momencie trzeba wykonać skok, żeby w tą rzeczywistość wejść.

Czy pan też myśli o tym, żeby zostać pustelnikiem?
Gdzieś tam to jest z tyłu głowy. Chodzi właśnie o zaufanie, które powinno być wspólne dla każdego człowieka wierzącego.  By podejść do relacji z Bogiem z myślę Bóg po prostu się o nas troszczy. Że to nie jest tylko pobożne słowo, ale rzeczywiście tak jest.

Kim lub czym jest według pana Bóg?
Kimś, kto  stworzył świat i człowieka. Kto kocha swoje dzieci i nie zostawi ich po prostu na pastwę losu.

Wygląda jak człowiek?
Nie, to znaczy Chrystus tak, bo był człowiekiem. Czasami przenosimy nasze ludzie wyobrażenia o Bogu, bo ciężko sobie inaczej wyobrazić tę relację. My rozumiemy relację z drugim człowiekiem i próbujemy to naśladować budując relację z Bogiem. Ale to jest relacja zupełnie nieproporcjonalna. Bo to jest ktoś nieskończony. Stworzyciel, który jednocześnie jest poza tym światem. Ale bardzo w nim zanurzony.

Myśli pan, że Bóg może być formą intencjonalnej, inteligentnej energii?
Myślę, że to trochę za mało. Pojęcia energii w określeniach Boga w teologii się nie używa. Energie są bardziej w religiach wschodnich.

Oni się mylą, a chrześcijanie mają rację?
Nie, nie mylą się. Inaczej określają po prostu tę samą rzeczywistość.

Uważa pan więc, że będą zbawieni?
Myślę, że tak. Znaczy mam nadzieję. Nie mnie orzekać. Zawsze można mieć nadzieję, że wspólnie zmierzamy do tej samej rzeczywistości, tylko innymi drogami.

Czy pan czuje się zawiedziony współczesną wizją religii, którą kościół katolicki przekazuje wiernym? Wiele osób obecnie odchodzi, dokonuje apostazji słysząc o łamania prawa, buntując się przeciwko władzy absolutnej księży, którzy nie prowadzą dialogu z ludźmi, nie przestrzegają celibatu, mają rodziny, ujawniane są przypadki pedofilii. Bo to mają być przewodnicy duchowi. Wierni to nie są owieczki ani dzieci. To ludzie myślący, którzy szukają oparcia, potrzebują dialogu i bezpieczeństwa będąc w różnych życiowych sytuacjach.
Też z takim pytaniem pojechałem do pustelników. Zawsze słucham osób, które są zgorszone kościołem czy też deklarują się jako ateiści. Dobrze jest zobaczyć, który obraz, jaki fałsz odrzucają. Nie można patrzeć na nich jak na wrogów Kościoła, tylko właśnie zobaczyć, gdzie my, jako chrześcijanie, popełniliśmy błąd. Gdzie przedstawiliśmy trochę Boga jako takiego potwora. To też może być odrzucane. Mówienie o Bogu jak o kimś, kto zsyła cierpienie. Na przykład widzimy cierpienie niezawinione. Myślę, że oni nie przestali wierzyć, tylko odrzucili fałszywy obraz Boga. A czy czuję się zawiedziony? Tak, bardzo często. Jednak zawsze próbuję zaktualizować w sobie motywację, by w tym Kościele zostać. Próbuję dotrzeć do źródeł wiary i na nich się skupić. A takimi są Wcielenie i Odkupienie, którego dokonał Chrystus. To jest właśnie ta bezinteresowna Miłość, na której próbuję się oprzeć i według niej postępować.

Tekst i foto: Aneta Pudło-Kuriata

Przeczytaj komentarze (2)

Komentarze (2)

Przemek dzisiaj, 14 godz temu
Bardzo dobry artykuł!
poniedziałek, 01.07.2024 09:26
Pani Aneto , proszę częściej :)