Nie robimy podróbek
O niełatwym kawałku chleba z przedstawicielami najstarszej firmy w Piławie Górnej
- Piekarnia Rozciecha to rodzinny biznes z przedwojenną tradycją.
Artur Rozciecha - Na piławskim rynku jesteśmy obecni od stycznia 1961 roku. Przed drugą wojną światową i w czasie wojny mój dziadek prowadził piekarnię w Nowym Sączu. Ojciec rozwijał i zakładał kolejne firmy od 1949 do 1952 roku. Tuż po wojnie pracował w Lubawce. W Legnicy około czterech lat piekł sam. Później drugie tyle pracował w miejscowości Wądroże Wielkie, gdzie się urodziłem. Mama nie była wtedy związana z piekarnictwem.
Maria Rozciecha - Miałam malucha…
- Skąd pomysł na Piławę Górną?
A.R. - W Piławie nadarzyła się okazja zakupu piekarni i utworzenia nowej firmy. Od tego czasu aż do śmierci ojca w 1972 roku rodzice prowadzili przedsiębiorstwo razem. Przez następne 20 lat mama zarządzała piekarnią sama. Piekarnictwo to raczej nie moja dziedzina, ale od 1992 roku pomagam mamie.
M.R. - Syn musi trochę pomóc mamusi, bo jest tylko jeden (śmiech).
A.R. - Mama też jest związana z piekarnictwem od najmłodszych lat, bo pochodzi z piekarskiej rodziny.
- I od pierwszego spotkania z przyszłym mężem już mieli wspólny temat - chleb…
AR - Tak. Mama ma papiery mistrzowskie, które zdobyła w dawnych czasach, kiedy egzaminy zdawało się zupełnie inaczej. Wówczas były egzaminy teoretyczne i praktyczne. Na bazie swoich umiejętności wychowała całą rzeszę piekarzy, blisko setkę pracowników.
- Pamięta pani egzaminy?
M.R. - Bardzo dobrze. Zdawałam we Wrocławiu. Mówię sobie „Idę pierwsza!”. Nie kombinowałam i poszłam od razu na pierwszy ogień.
- Co pani lubi piec. Może domowe ciasta?
M.R. - Najchętniej piekę chlebek i bułki.
A.R. - Na tym chlebie wychowaliśmy już kilka pokoleń piławian. To klienci o wyrafinowanym guście. Opieramy się na metodzie naturalnej, która polega na prowadzeniu procesów fermentacyjnych w odpowiednim przedziale czasu. W ten sposób produkuje się prawdziwe pieczywo. Takie jak u nas: bez żadnych polepszaczy i czynników wzmacniających fermentację. Wykorzystujemy tylko naturalne metody i składniki: drożdże, woda i mąka.
M.R. - Nie robimy żadnych podróbek.
- Skąd bierzecie mąkę?
A.R. - Od wielu, wielu lat mamy stałego dostawcę, pana Zenona Feszczuka z młyna w Jordanowie Śląskim. Produkujemy wyłącznie na jordanowskiej mące. Nie stosujemy innych.
- To ważne w czasach, kiedy liczy się zysk, a pieczywo nie jest najlepszej jakości. Zawiera spulchniacze itd…
A.R. - Najgorsze jest pieczywo mrożone, ponieważ podczas produkcji zahamowuje się proces fermentacji i w pieczywie pojawiają się niekorzystne dla zdrowia produkty fermentacji. Spożywanie takiego pieczywa jest wręcz szkodliwe, bo zawiera ono czynniki rakotwórcze. Naturalny proces fermentacji zostaje zatrzymany przez zamrożenie, a później pieczywo się odmraża, powodując szybszy wzrost również poprzez dodanie polepszaczy.
- To co robić? Jak piec?
A.R. - W najbliższym czasie wrócimy do produkcji chleba zakopiańskiego, którego miłośnikiem i propagatorem był mój ojciec. Ciężko go produkować, ponieważ trudno dziś o niezbędny składnik – serwatkę. Kiedyś przywoziły ją zakłady mleczarskie z Dzierżoniowa. Teraz dopiero wraca produkcja serwatki, także my również wprowadzimy chleb zakopiański, który był naszym sztandarowym produktem. Wyeliminowaliśmy niektóre gatunki chleba, ale i tak w asortymencie mamy kilkadziesiąt rodzajów pieczywa. Dostosowujemy się do gustów lokalnego konsumenta i dostarczamy towar do innych punktów sprzedaży, głównie we Wrocławiu. Są to chleby o różnych smakach i zawartości ziaren. Produkujemy nawet certyfikowany chleb dla diabetyków.
- Ten biznes to niełatwy kawałek chleba. Słynna ręcznie robiona chałka wymaga wielu poświęceń.
A.R. - U nas wszystkie pieczywa są formowane ręcznie. Nie ma automatów, które wyręczałyby człowieka.
M.R. - Wyrabianie ciasta to kwestia wprawy, ale inna rzecz, że mało się śpi...
- Piekarzowi brakuje snu, bo prawie całą dobę musi stać na stanowisku i prowadzić produkcję, a później jeszcze przygotować wszystko na następny dzień. Przy produkcji pieczywa trzeba też uwzględnić warunki atmosferyczne, temperaturę wody i mnóstwo czynników związanych z fermentacją ciasta.
- Ilu zatrudniają państwo ludzi?
A.R. - Obecnie mamy pięciu pracowników. Trzech piekarzy przy produkcji i dwóch panów, którzy kroją, przygotowują do wysyłki i sprzedają.
M.R. - Było wielu praktykantów. Teraz już jakoś nie garną się do tego biznesu. Mało jest młodych piekarzy. Nie chcą, ale niektórzy jeszcze się pytają.
A.R. - Jest bardzo mało osób zainteresowanych. Nie chcą się uczyć, choć niektórzy wychowankowie mamy wciąż u nas pracują.
- Wasza profesja przechodzi kryzys?
A.R. - Nie ma młodzieży, która chciałaby się kształcić w tym zawodzie. Najbardziej odstraszają nocne zmiany, chociaż u nas coraz rzadziej się zdarzają. Inne profesje są intratniejsze i łatwiejsze w wykonywaniu.
M.R. - Lepiej płatne, a tu i noce trzeba poświęcić czasami.
- …Ale firma ma się dobrze i rozwija z duchem czasu. Jest dziś w pełni ekologicznym przedsiębiorstwem.
A.R. - Najpierw był piec opalany drewnem, później węglem. Ze względu na obostrzone zasady, które zastosowaliśmy, uwzględniające wymogi ochrony środowiska, aktualnie używamy pieca opalanego ciekłym gazem, bez dostępu do komory spalania.
- Czego życzyć piekarzowi? Czego życzyłaby sobie pani?
M.R. - Przespanych nocy (śmiech).
A.R. - …I trwania w umiejętności, bo jak mawiał Adam Małysz, skoczkowi życzymy, żeby oddał dwa takie same skoki. U nas jest podobnie. Piekarzowi trzeba życzyć, aby w ciągu dwóch dni wypiekł dwa takie same chleby o takiej samej jakości, bo zawsze wychodzi inaczej (śmiech).
Źródło: UM Piława Górna
Przeczytaj komentarze (8)
Komentarze (8)