"Modlę się o prawdę. O to, żeby moi bliscy nie musieli nosić piętna rodziny mordercy"

środa, 8.3.2017 12:26 5322 1

Za murami zakładu karnego spędził 9 ostatnich lat. Jak przyznaje, najlepszych lat swojego życia. Dzisiaj walczy o wolność i sprawiedliwość. Droga ta jest jednak wyboista i przepełniona trudnościami. Czy mężczyźnie skazanemu na 25 lat bezwzględnego więzienia za zabicie przyjaciela uda się dowieść swojej niewinności?

Z Wojciechem Pyłką spotykamy się w sali widzeń Aresztu Śledczego w Świdnicy. Dzięki uprzejmości kierownictwa więzienia nie musimy rozmawiać przy innych skazanych, udostępniono nam osobną salę, cały czas towarzyszy nam jednak wychowawca. Pyłka przynosi ze sobą grube teczki dokumentów, w których ukryta jest historia dramatu, jaki obecnie przeżywa. - Nie ma nic gorszego niż poczucie niesprawiedliwości. Tego, że nikt mnie nie słucha i tego, jak czuję się bezsilny - mówi.

Do zbrodni miało dojść w nocy z 23 na 24 stycznia 2008 roku. Choć policja razem z prokuraturą na początku uznała, że Janusz L., sam targnął się na własne życie, to później zgromadzone dowody przeczyły początkowej tezie. Według zeznań siostry pokrzywdzonego był osobą pełną życia, z planami na przyszłość. Wkrótce miał przeprowadzić się do swojej partnerki do Namysłowa.  Jak policja powiązała śmierć L., z Wojciechem Pyłką i jego domniemanym wspólnikiem Romanem Koniecznym? W mieszkaniu przypadkowej osoby, znajomy zmarłego dostrzegł wieżę stereofoniczną, należącą właśnie do L. Po nitce do kłębka udało się ustalić, że sprzedał ją Konieczny. 

Janusz był niczym ojciec

- Znaliśmy się wiele lat. Świętej pamięci Janusz traktował mnie jak syna, był moim najlepszym przyjacielem. Czasami razem piliśmy, bo przecież nie będę ukrywał, że byłem święty. Miałem nawet problemy z prawem- zostałem skazany za rozbój. Z tamtego okresu niewiele pamiętam bardzo dużo wówczas piłem. Wszystko po tragicznej śmierci brata. Kilka razy lądowałem na "wytrzeźwiałce" komisariatu policji. Janusza niby zabiłem, wieszając go. To jakaś kompletna bzdura. Jak mogłem zabić kogoś z kim byłem tak blisko. Wszyscy nasi znajomi myśleli, że jesteśmy ojcem i synem - opowiada Wojciech Pyłka.

Cygan ocyganił wymiar (nie)sprawiedliwości

- Zanim Konieczny wskazał na mnie jako swojego wspólnika, po kolei wsypywał kilkanaście osób. Niektóre z nich od wielu lat np. nie żyły, lub nie miały z nim nic wspólnego. Później policjanci doszli do wniosku, że on cały czas konfabuluje. Przyparli go do muru, i wtedy wskazał na mnie. Ja im przypasowałem idealnie. Sąd przyjął za jedną z wersji, po zeznaniach Romana Koniecznego, że Janusz został najpierw upity, potem pobity, okradziony i celem upozorowania samobójstwa powieszony. W czasie kiedy doszło do zabójstwa znajdowałem się na izbie wytrzeźwień. Niestety nie ma na to żadnych dowodów. Sąd Apelacyjny przychylił się co prawda do wniosku o sprawdzenie alibi. Informacja jednak została zasięgnięta w Izbie Dziecka, a nie Izbie Wytrzeźwień. Moim zdaniem Konieczny przyłapał swoją ówczesną konkubinę w dwuznacznej sytuacji z Januszem. Zemścił się, wieszając go – opowiada Pyłka.

Sąd jednak nie miał wątpliwości. Zebrany materiał dowodowy i zeznania świadków świadczyły na niekorzyść oskarżonego Wojciecha Pyłki.   W tym miejscu warto wspomnieć, że analizie poddano m.in. linę, na której został powieszony L. Nie znaleziono na niej śladów naskórka Wojciecha Pyłki. Skład sędziowski nie dał wiary też wyjaśnieniom matki oskarżonego Pyłki, Zofii, która twierdziła, że Janusz L., zwierzał się jej z kłopotów finansowych. Ustalono, że denat radził sobie nieźle a na jego koncie odłożone były pieniądze. Kobieta stała się tym samym świadkiem niewiarygodnym. Nie sposób pominąć także tego, że w początkowych zeznaniach osadzony twierdził, że przyjaciel mógł popełnić samobójstwo, a dzisiaj temu zaprzecza. Z przeprowadzonych na obydwu oskarżonych badań poligraficznych mających na celu ustalenie czy w systemie nerwowym sprawców są lub nie są zarejestrowane i utrwalone ślady pamięciowe wskazujące na jakikolwiek udział w zabójstwie Janusza L., ustalono, że zarejestrowane reakcje Romana Koniecznego nie wskazują, aby uczestniczył on w zabójstwie. Natomiast dwukrotne badanie Wojciecha Pyłki potwierdza z dużym prawdopodobieństwem, że mógł on dokonać zabójstwa i był jego inicjatorem. Według badania może on także posiadać ukrywaną wiedzę na temat niektórych szczegółów.

W kasacji do wyroku wydanego przez Sąd Okręgowy w Świdnicy sporządzonej przez adw. Artura Losiaka czytamy m.in. że żaden z wiarygodnych dowodów zgromadzonych w sprawie nie wskazuje na obecność Pyłki w miejscu dokonania zbrodni (nie znaleziono żadnych śladów) natomiast sam wyrok został wydany na podstawie zeznania współsprawcy. Ujawniono także, że podobnie o ten sam czyn Konieczny pomawiał wcześniej Tomasza Sz., któremu prokurator również na podstawie tych zeznań zarzucił udział w morderstwie Janusza L. Sąd nie dał jednak temu wiary i ostatecznie uniewinnił Sz.,od stawianych mu zarzutów. Niestety Wojciech Pyłka, choć wskazany w identyczny sposób, nie miał tyle szczęścia.

- Nigdy nie przyznam się do czegoś czego nie zrobiłem. Runąłem jak słomiany dach i szczerze, nie radzę już sobie. Modlę się o prawdę. O to, żeby moja rodzina nie musiała nosić piętna rodziny mordercy. A walkę skoro zacząłem, muszę skończyć. To jest teraz cel mojego życia. Chciałbym zaapelować do wszystkich, którzy mogliby pomóc mi w ustaleniu tego, co się ze mną działo feralnego dnia o zgłoszenie się. Pamiętam, że w celi podczas mojego zatrzymania siedział ze mną młody chłopak, piłkarz, który grał w klubie Górne Podgórze-Semafor. Gdyby mógł się ujawnić i potwierdzić moje alibi, byłoby super. Uratowałby mi życie – apeluje Pyłka.

Proces Wojciecha Pyłki miał charakter poszlakowy. Mężczyźnie pozostało tylko odwołanie się w Sądzie Najwyższym. Ten, aby zająć się sprawą musi mieć wskazane szczególne przesłanki. Na razie ich nie znalazł.

Od redakcji:

Romana Koniecznego skazano na 15 lat pozbawienia wolności. Imię i nazwisko wspólnika Wojciecha Pyłki zostało zmienione.

Justyna Bereśniewicz, doba.pl

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

środa, 08.03.2017 21:39
W więzieniach sami nie winni ...