Byliście na pikniku rodzinnym w Topolicach? To wieś pośrodku Kotliny Kłodzkiej i prawdopodobnie przedsionek raju

niedziela, 25.6.2023 16:00 4764 0

Witold Kozakowski [na zdjęciu powyżej] jest wielkim artystą i nie pojawia się byle gdzie. Ale nawet ani on, ani jego uczniowie, nie byli największymi, czy może choćby jedynymi gwiazdami II Pikniku rodzinnego na topolickiej łące, na który Renata Fiałkowska-Duma, Robert Duma i ich przyjaciele zaprosili do Topolic w sobotę, 24 czerwca.

Topolice? A cóż to za wynalazek? Rzeczywiście, ta maluśka wieś nie słynie jakoś specjalnie w kraju, a i wielu mieszkańcom ziemi kłodzkiej nie byłoby łatwo wskazać jej położenie. Przecież jednak wiadomo: leży 1436 kilometrów od Londynu, 1228 od Paryża, 325 od Wiednia czy 197 od Pragi, o czym informuje drogowskaz umieszczony tam na rozwidleniu dróg. I 11 kilometrów od Bystrzycy Kłodzkiej, tyle samo od Polanicy-Zdroju, niewiele dalej od Kłodzka. Co tam jest? Hmm...

Do Topolic nie można trafić przypadkiem. Wioseczka nie jest położona przy żadnej trasie. Ba, oficjalnie nie można przez nią przejechać, chyba że przez podwórko jednego z mieszkańców, a potem przez pola. W samej wsi nie ma żadnych „zwyczajnych” atrakcji, nawet najmniejsza wieża widokowa tam nie stoi, a i pizzy nie można zjeść. Są jednak przecudni ludzie. I koło gospodyń wiejskich z fascynującą Hanną Szudzińską [Przepraszamy, bo myśleliśmy, że to KGW to jedynie żart. Gdy na pikniku zobaczyliśmy jednak ciasta i przetwory, uwierzyliśmy].

W Topolicach jest za to łąka. Jak się okazuje, specjalna łąka. Nie dlatego, że stoi na niej wiata, pod którą można się schronić przed deszczem albo skwarem. Nie dlatego też, że postawiona jest na niej faremka fotowoltaiczna. Nawet nie dlatego, że jest tam prawdziwy grill, ale dlatego, że są tam ludzie, którzy chcą i potrafią to miejsce przemienić w centrum kultury, która nie odstrasza, a przyciąga. Zwracamy uwagę zwłaszcza na drewnianą i „mobilną” scenę, którą przywiózł tam z Kolonii Michał Nocoń. Ustawiona została pod drzewami. Warto podpatrzeć to rozwiązanie.

Właśnie na tej scenie występowali uczniowie Witolda Kozakowskiego czy Iryny Yakymets z Państwowej Szkoły Muzycznej w Bystrzycy Kłodzkiej. I kolejny raz nas przekonali, że na nasze pikniki czy festyny nie musimy zapraszać „głośnych” gwiazd ze świata, bo mamy tu nasze, prawdziwe i lokalne. A gdy jeszcze do tego dołączają się harcerki pod wodzą Marty Wołowiec z Hufca ZHP w Bystrzycy Kłodzkiej? To kolejne zaskoczenie: nastoletni harcerze pokazali w Topolicach, że chcą i potrafią włączyć się w organizację takiej imprezy.

– Jestem z nich dumna – wyznała nam Marta Wołowiec. A my obserwowaliśmy z niedowierzaniem, jak mądrze współprowadzą grę terenową dla młodszych i starszych od siebie, występują na scenie, są publicznością, która żywiołowo reaguje na występy innych, wreszcie – biorą udział na przykład w warsztatach aktorskich prowadzonych przez Michała Noconia. Wydawało się, że to tylko zabawa tekstem i ruchem. Jej uczestnicy, od lat kilku do kilkudziesięciu, zarykiwali się ze śmiechu. A wykonywali ćwiczenia, bez których nie ma gry aktorskiej.

– Jeśli nie robicie jakiś błędów, to znaczy, że nie nadajecie się do teatru – mówił im Michał Nocoń, aktor i reżyser teatralny, który przez lata mieszkał w Niemczech, a teraz jest naszym sąsiadem. W sobotę w Topolicach usłyszeliśmy o zaskakującym projekcie teatralnym, do którego się właśnie przymierza. Nie możemy już się doczekać jego realizacji. Ma być to spektakl i w głównym nurcie, i nowatorski jednocześnie. Po prostu TEATR. Na razie w Topolicach mieliśmy wrażenie, że bawi się ze swoją publicznością równie dobrze jak ona.

A co na pikniku robili dorośli? Bawili się jak dzieci. I „czilowali”... Żadnego pośpiechu, nerwowego biegania między stoiskami, choć kilka ich przecież było. Gospodynie serwowały – jak słyszeliśmy – najlepsze pierogi na świecie. My kosztowaliśmy bez umiaru lokalne sery. Ależ one są pyszne! Były powidła, nalewki, oleje... Na dolegliwości wszelakie, ale i by życie było weselsze. Nie było waty cukrowej czy dmuchańców! I nikt na to nie narzekał. Trawa na łące, kocyk, czasem jakiś trunek, ale z wielkim umiarem. Wszystko jest dla ludzi!

Fascynujące było to, że tu nikt niczego nie musiał zrobić. Organizatorów wsparł finansowo Powiat Kłodzki w ramach projektu „Kulturalnie i lokalnie na topolickiej łące”. Ale przecież nie dla rozliczenia grantu tam się spotkaliśmy, ale by być – jak się okazało – na wielkiej prywatce, domówce, no, niech będzie światowo – garden party. I – jak słyszeliśmy – to nie jest ostatnie słowo mieszkańców Topolic i ich przyjaciół. Wybierzcie się tam na rekonesans, a przywita Was figura św. Ambrożego, patrona pszczelarzy. A gdzie są pszczoły, tam jest życie. [kot]

PS Wiecie, jaką nazwę wybrali dla swojej drużyny młodzi ludzie w grze terenowej? „Messi nie żyje”... Nie, stanowczo tam ponuraków nie było! A jeśli kogoś ważnego z organizatorów pominęliśmy, prosimy o wybaczenie.

Dodaj komentarz

Komentarze (0)