Daliśmy się nabrać... Jaka tam nowa wystawa?! Wydarzył się cud w Twierdzy Kłodzko i trzeba to zobaczyć [FOTO]

środa, 13.12.2023 12:21 1282 0

– To jest wystawa, która nam się marzyła na Twierdzy – powiedział jeden z jej autorów, Kornel Drążkiewicz, zanim zaczął oprowadzać po nowej ekspozycji w Twierdzy Kłodzko. Nam też! A obejrzeliśmy ją w towarzystwie wnuczki i prawnuczki jednego z jej bohaterów. Skąd ten entuzjazm? I nasz, i ich?

„Stała wystawa w Twierdzy Kłodzko upamiętniająca pracowników przymusowych fabryki AEG z lat 1944-1945” – tytuł projektu nie brzmi jakoś specjalnie ekscytująco. Spodziewaliśmy się iluś tablic z długimi opisami, może okraszonych kilkoma zdjęciami. Już to mogłoby być interesujące, choć jedynie dla wąskiego grona pasjonatów. Ilu z kłodzczan wie, że w 1944 roku do ich teraz miasta przesiedlono z Łodzi 1500 pracowników przymusowych fabryki niemieckiego koncernu AEG? I znowu... Można było ten temat utopić w statystykach. A co zyskaliśmy? Cud!

Przede wszystkim to opowieść o ludziach. Konkretnych, znanych z imienia i nazwiska. Jednym z nich jest Adam Bieńkowski, ceniony po wojnie rysownik, który w kłodzkiej twierdzy założył pismo satyryczne. To właśnie dziadek pani Joanny Grzybowskiej, która wraz z  córką była na otwarciu wystawy. Jakże to był wzruszający moment, gdy pani Joanna, podnosząc słuchawkę telefonu, mogła wysłuchać wspomnień ojca... A prawnuczka? Jej mama powiedziała, że w końcu zainteresowała ją historia pradziadka. Na tyle, że uśmiechnęła się do nas szeroko.

To istotna dygresja. Wystawa urządzona jest tak, żeby zainteresować  i dorosłych, i młodzież, a nawet dzieci. Na te telefoniczne „haczyki” złapał się choćby tak doświadczony kustosz, jak Krzysztof Miszkiewicz, dyrektor Muzeum Ziemi Kłodzkiej. Albo banalny w swej prostocie, a jakże kapitalny pomysł: przez „okno” możemy podejrzeć, jak pracowali w twierdzy podczas wojny nasi rodacy z Łodzi. Tu do końcowego efektu przyczynił się nasz kolega, dziennikarz Jarosław Wrona. I najważniejsze: ludzi tych widzimy w miejscach, gdzie żyli blisko 80 lat temu.

Na ten cel zostały zaadaptowane kazamaty, które od lat niszczały. Dyrektor Daniel Jakubowski może być dumny z efektu. Od razu jednak odsyła do zespołu, który się przyczynił do tego sukcesu [wszystkie nazwiska osób, które były weń zaangażowane, możecie Państwo znaleźć w naszej galerii zdjęć]. Także burmistrz Michał Piszko, któremu gratulowaliśmy nowych przestrzeni, odsyłał nas z nimi do załogi Twierdzy Kłodzko i ich współpracowników. I słusznie! Co stworzyli? Za 350 tys. uzyskanych m.in. od miasta i ministerstwa i dodatkowe 260 tys. stąd, właśnie ów cud.

Nie będziemy opowiadać historii, którą koniecznie trzeba poznać na wystawie, ale – razem z panią Ewą Grzybowską – zachwyćmy się, że za jednak nie tak wielkie pieniądze, można było odremontować kawał tzw. Donżonu i wypełnić historią ludzi, a nie kamieni. Dyrektor Jakubowski powiedział nam, że to nie koniec. W przylegający kazamatach poznamy wkrótce losy więźniów twierdzy. I znowu: żywych ludzi, a nie kamieni. To wymaga jednak więcej czasu i uwagi, niż spacer po twierdzy. Ale warto! Zachęcamy nawet [zwłaszcza?] rodziny z dziećmi. Tam jest ciepło! [kot]

PS Ważne uzupełnienie i sprostowanie wcześniej podanej przez nas informacji. Pomysłodawczynią wystawy była Joanna Stoklasek-Michalak, poprzednia dyrektorka Twierdzy Kłodzko. Szkoda, że 9 grudnia to nazwisko nie padło. A może tylko my go nie słyszeliśmy?

Dodaj komentarz

Komentarze (0)