Macedończycy w Lądku-Zdroju, czyli historia zapomniana. Kto wie, że kurort gościł 1013 dzieci, o których ślad tam zaginął?

sobota, 14.10.2023 16:30 3410 2

Zanim na lądeckim dworcu doczekamy się przyjazdu kolejnego pociągu, warto wrócić do może najbardziej niezwykłego składu, jaki kiedykolwiek zatrzymał się na tej stacji. Wypełniały go macedońskie dzieci. Lata później przyjechały tu dzieci ukraińskie. Czy dziś bylibyśmy w stanie przyjąć na ziemi kłodzkiej te, które inaczej ginąć będą na wojnie w Palestynie?

W 1948 roku władze ZSRR zwróciły się do Polski z prośbą o przyjęcie dzieci z pogrążonej w wojnie domowej Grecji. Pierwszy pociąg, a w nim 1013 dzieci, tylko macedońskich, przyjechał w październiku, 75 lat temu, z rumuńskiego ośrodka w Călimănești i dotarł na stację w Lądku-Zdroju. Była to ścisła tajemnica państwowa. W 1949 roku dzieci uchodźcy przyjechały do Dusznik-Zdroju, a potem do Międzygórza.

Rodziny tych dzieci mieszkały w Macedonii Egejskiej, regionie, który znalazł się w granicach Grecji w 1913 roku. Rząd zmienił Macedończykom nazwiska na greckie, zakazał nawet używania ojczystego języka. To m.in. dlatego tak wielu z nich opowiedziało się potem po stronie komunistów. Ci obiecali prawa narodowe. To oni jednak podczas wojny domowej wymyślili ewakuację macedońskich dzieci.

Oficjalnie, by je ocalić – od wojny, głodu, śmierci czy sieroctwa. Był jednak i inny powód. Oderwane od rodziców, mogły być przez komunistów szkolone na współczesnych „janczarów”. Potwierdza to fakt, że część najstarszych dzieci odsyłano na front z krajów, do których je wcześniej wywieziono. Tylko rząd polski nie wyraził na to zgody. Warto i o tym pamiętać.

Ośrodek wychowawczy dla macedońskich dzieci w Lądku-Zdroju utworzony został w 32 z 52 budynków sanatoryjnych i wypoczynkowych będących w posiadaniu FWP [w 27 z nich utworzono domy dziecka]. Dodatkowo była tu szkoła oraz duży dom dla 70 najmłodszych. Pod opieką ośrodka znalazło się 170 dzieci w wieku do lat siedmiu, 740 od 7 do 14 lat, 40 w wieku 15-17 lat i 63 18-21-letnich, czyli już dorosłych.

Wszyscy zatrudnieni przy opiece nad nimi musieli podpisać oświadczenie zakazujące im rozpowszechniania informacji na ten temat. Obowiązywał również zakaz fotografowania dzieci. W Lądku-Zdroju straż nocną na terenie ośrodka w willi „Rybniczanka” pełniło ORMO. Wszystko to wiemy z książki dr Anny Kurpiel „Cztery nazwiska, dwa imiona. Macedońscy uchodźcy wojenni na Dolnym Śląsku”.

Mali Macedończycy, jak pisze dr Kurpiel, były oszołomione zastanym w naszym mieście przepychem, pięknymi budynkami i ich bogatymi wnętrzami. „Gdzie my jesteśmy? Królestwo!” – wspominał jeden z chłopców, który trafił do łaźni w Wojciechu. Choć odpowiedzialny za strony polskiej za pobyt w Lądku-Zdroju Macedończyków załamywał ręce nad złym stanem sanitariatów czy kuchni.

Wychowawcy zwracali uwagę na nieufność, bojaźń i podejrzliwość dzieci, co uwidaczniało się np. w ich reakcjach na huk traktorów, samochodów czy samolotów. Chowały się wtedy z płaczem pod łóżka. Dzieci przyjechały zaniedbane, niedożywione, w znacznej części chore na płuca i gruźlicę. W Lądku-Zdroju szybko to się zmieniło. Dziennie w posiłkach otrzymywały około 3 tys. kalorii.

W relacjach wymieniane są szczegóły jadłospisu. Na śniadanie była zupa mleczna, chleb z masłem, kiełbaski na gorąco, żółty ser, dżem. „Tak sobie zapamiętałem, że w życiu chyba ani raz tak się nie najadłem i mi tak nie smakowało” – relacjonował jeden z Macedończyków. Ten motyw wraca we wspomnieniach. Symbolem dostatku stały się pomarańcze, które jakoby miały wówczas lądować na stołach. To jednak chyba tylko legenda.

Wytyczne tzw. działalności wychowawczo-oświatowej w Lądku-Zdroju przewidywały działania „w duchu ideologii komunistycznej”, w tym głównie laicyzację, oraz kult Stalina i ZSRR. Podobnie traktowane były wtedy polskie dzieci. Symbole religijne były zabierane, nawet jeśli były jedyną pamiątką z domu rodzinnego. Zamiast Bożego Narodzenia świętowano „w duchu świeckim” Nowy Rok i to z tej okazji ubierano choinki.

Zgodnie ze stanowiskiem Komunistycznej Partii Grecji, tępiono każdy przejaw macedońskości. Dzieci miały stać się Grekami. Nadzór nad nimi mieli funkcjonariusze greckiej partii komunistycznej, a początkowo lekcje odbywały się wyłącznie w języku greckim. Anna Kurpiel zwraca jednak uwagę, że to właśnie w Lądku-Zdroju rozpoczął się proces „odkrywania” narodowej tożsamości przez Macedończyków. Także dzięki Polakom.

W szkole polskiego zaczęto uczyć po polsku, macedońskiego po macedońsku, a greckiego po grecku. Jednocześnie rozpoczął się proces przywracania dzieciom macedońskich nazwisk, np. Christu stał się Ristowskim. Macedończycy zaczęli dostrzegać u Polaków przychylność dla ich aspiracji i to u nas macedońskie nauczycielki i starsze dzieci zaczęły mówić o autonomii i odrębności kulturalnej od Greków.

Co Macedończycy zapamiętali z Lądka-Zdroju? Dimitra Karczycka, dziś profesor matematyki, wówczas 10-letnia dziewczynka, wspomina, że śpiewała tam „Kipi kasza, kipi groch” czy „Rolnik sam w dolinie”. Listo Solomonowski w 1948 roku był 14-latkiem. Pamięta pierwsze dni w Lądku-Zdroju spędzone w izolatce, na słomie, żeby wybić insekty.

Dzieci miały tu też styczność z wojskami radzieckimi. W relacji przytoczonej w książce Anny Kurpiel pada na przykład takie zdanie: „I było mi dobrze. I z Rosjanami, i z Polakami (...)”. Mimo zakazów kwitł choćby handel. Od żołnierzy radzieckich kupowano aparaty fotograficzne czy radiowe. „Znaczy – normalnie się odnosiliśmy, jak do ludzi”.

Jak kojarzyła im się Polska? Ze śniegiem. „W Lądku-Zdroju, wie pani, to myśmy byli w 1948 roku gdzieś to było listopad czy coś takiego, ale tam było tyle śniegu!”. Albo z podejrzaną kiełbasą. „Pierwszy raz kiełbasę żeśmy jedli. Ale nie chcieliśmy kiełbasy jeść, bo mówili, że taka czerwona to chyba z koni jest, takiej nie jemy”. Pierwsze spotkanie z Polakami dobrze wspominają. „Polacy przyjęli super (...). Wszystkiego było w bród!”.

Polska tym dzieciom kojarzyła się jako miejsce dobrobytu, o wyższym poziomie niż dotąd był im znany. Polaków postrzegały jako ludzi życzliwych i przychylnych, podobnych Macedończykom Słowian, mówiących w zrozumiałym języku. Zafascynowane były m.in. powieścią Henryka Sienkiewicza. „W Lądku-Zdroju była taka wychowawczyni, nie pamiętam nazwiska jej, pierwszy raz opowiadała nam tych „Krzyżaków”...

Był też jednak żal, „Bo to nas trzymali w takim zamknięciu. Bez kontaktu z polskimi dziećmi, z polskimi obywatelami, poza wychowawcami. Nie mogliśmy wyjść sobie na miasto i szukać sobie przyjaciół. Jak na miasto, to w dwuszeregu, za ręce!”. Może dlatego tak mało dziś wiemy o tamtych wydarzeniach?

„Lądeccy” Macedończycy niemal całkowicie zniknęli z naszych wspomnień. Oni sami wywiezieni zostali z Lądka-Zdroju w styczniu 1950 roku. Ich potomkowie wrócili tu w podróży sentymentalnej. W grudniu 2015 roku Lądek-Zdrój gościł artystów Narodowego Teatru Macedonii w Skopje, m.in. wybitnego kompozytora Gorana Trajkoskiego.

W asyście Jacka Głomba, dyrektora Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, który wystawił sztukę o wywiezionych z Grecji przez komunistów macedońskich dzieciach [„Przerwana odyseja”], spacerowali po mieście, szukając obiektów, w których 75 lat temu przebywali mali Macedończycy. Towarzyszyła im ówczesna zastępczyni burmistrza.

Pobyt zorganizowało Uzdrowisko, przygotowując gościom m.in. „znakomity poczęstunek przed ich drogą powrotną do Legnicy”. Tyle nam zostało z tej pamięci. I zakłamywana nadal historia. „Pociąg staje na stacji w Lądku-Zdroju. Jest ciepłe popołudnie późnym latem 1948 roku. Rozsuwają się drzwi bydlęcych wagonów” – oto fragment książki „Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji” Dionisiosa Sturisa

I dalej: „Dzieci nie wiedzą, gdzie się znajdują, co to za kraj ta cała Polonia i jak daleko została ich ojczyzna Ellada. Wiedzą chyba tylko tyle, że wywieziono je daleko od wojny. Za chwilę (...) po raz pierwszy postawią bose stopy na polskiej ziemi – to będzie umowny, symboliczny początek grecko-polskiej odysei”. Tyle, że to nieprawda! Jeśli ten temat kogoś interesuje, koniecznie powinien przeczytać książkę Anny Kurpiel.

Dionisios Sturis, znakomity reportażysta, kilka tygodni temu w Ludwikowicach Kłodzkich tłumaczył [się?], że przecież nie jest historykiem, jego rozmówca przekazał mu to, co on potem oddał w swojej książce i nie weryfikował tego. Warto było zwrócić uwagę na reakcję publiczności ludwikowickiego „Festiwalu reportażu”. Macedończycy?! Ją interesowali jedynie greccy uchodźcy.

Jakie to dziś, po 75 latach ma znaczenie? Historię przecież piszą zwycięzcy, jak stwierdził niegdyś choćby George Orwell. A Macedończycy, mały naród, zawsze przegrywają... Niestety, teraz słuchani są ci, którzy są „modni” i rzeczywiście – jak Dionisios Sturis – doskonale władają piórem. A że nie są historykami? Tym gorzej dla historii. [kot]

Zdjęcie dzieci macedońskich w Lądku-Zdroju ze zbiorów opracowanych przez Gigo Czaczkirowskiego. Źródło: książka dr Anny Kurpiel.

Przeczytaj komentarze (2)

Komentarze (2)

prawda historyczna, jeśli kogoś wtorek, 17.10.2023 07:26
Zadziwiające, że Polska i Polacy nadal utrzymują fikcję ZSSR o...
Wiktor poniedziałek, 16.10.2023 07:30
Kraje arabskie tożsame kulturowo i religijnie , mają pole do...