INTERWENCJA. Czy lekarz skrzywdził mamę naszego Czytelnika? Mamy dokumentację, która to potwierdza: pacjent się nie liczy...
Mama naszego czytelnika złamała nogę. Straszny pech, ale gehenna, którą przeżyła później 74-letnia kobieta, jest niewiarygodna. Zgotował ją nie „system”, ale konkretni ludzie. Lekarze, o których chyba tylko oni sami mogą twierdzić, że są „bogami”. Kobieta ma szczęście, bo jej syn rzucił wszystko i się nią opiekuje. Co by jednak było, gdyby nie mogła liczyć na takie wsparcie?
Jak działa, nie, nie „system”, na który wszyscy narzekamy, ale konkretni ludzie? Zaczęło się na SOR w Polanicy-Zdroju – bo tam zawiozło cierpiącą kobietę pogotowie – i polanickiego szpitala… Potem były jeszcze szpitale w Bystrzycy Kłodzkiej i Kłodzku. Przeciągi na SOR? To sprawa pacjentów, a nie obsługi. Zimno w poczekalni? Taki mamy czas… Walka o wózek przy końcu zmiany personelu (musi się on przecież z niego rozliczyć), to… To już nie wiadomo nawet co.
Mama łamie piętę, po analizie zdjęć RTG słyszymy, że trzeba włożyć kilka śrub, ale to nie zagraża zdrowiu, trzeba jednak z tym poczekać. Od lekarza polanickiego SOR-u dostajemy jasny komunikat: proszę czekać na telefon, gdy zostanie wyznaczony termin operacji. W wypisie też jasno napisane: „sekretariat oddziału skontaktuje się telefonicznie z pacjentką w celu ustalenia terminu przyjęcia do oddziału”. Dzwonią stamtąd już po tygodniu: termin jest na dzisiaj, czyli 16 września, o 11:50. Stawiamy się na oddział, ale nie przyjmują nas, nie wiadomo dlaczego. Kierują do poradni. W rejestracji zamieszanie, bo skierowanie jest przecież na oddział, nie do poradni. Co robią zatem? Wydają nowe skierowanie i każą czekać… – to początek opowieści naszego Czytelnika, pana Jarka, ale do jej finału jeszcze daleko.
I mama, i opiekujący się nią syn, nie wiedzą, co mają robić w poczekalni poradni, bo zostali przecież wezwani na operację na konkretną godzinę. Mama pana Jarka wcześniej nic nie jadła, a ma cukrzycę… – Zaczynam pytać, o co chodzi, bo mamy numerek 33, a do 12:30 wszedł numer 18. Od 8 rano. W rejestracji zaczynają się orientować, że coś jest nie tak, ale na pytania nikt nie umie odpowiedzieć. Pan Jarek interweniuje zatem „wyżej”. W administracji szpitala próbują ustalić wprost u lekarza, o co tu chodzi. I dostają taką informację: – Mamy czekać, lekarz sam będzie się tłumaczył. Wiadomo już jednak, że mama nie zostanie dzisiaj przyjęta.
Lekarz, nowy lekarz, a nie ten, który informował, że trzeba operować, podjął decyzję, że żadnej operacji nie będzie. Jest po prostu niepotrzebna. Nie trzeba skręcać pękniętej na pół pięty z rozwalonym stawem skokowym? Każdy lekarz ma swoje zdanie... – Pytam, czy to się zrośnie i słyszę: nie wiadomo! – słyszy pan Jarek. Ma się zrastać samo, a kolega lekarz, który mówił o operacji, zalecił ją, bo jest ostrożny. Nawet nie wytłumaczono pacjentce (ona ciągle czeka na korytarzu!), co będzie, jeśli zdecyduje się gdzieś na leczenie operacyjne. W szpitalu w Polanicy-Zdroju, 30-stopniowe przemieszczenie kości, podstawą do niej nie jest. Jeden szpital, różne opinie. W końcu słyszymy od lekarza: – To wolny kraj! Możecie się leczyć, gdzie chcecie…
Mama pan Jarka w końcu ma założony gips, a syn jej załatwia prywatne konsultacje. Wrocławski ortopeda potwierdza: operacja może nie być konieczna. Trzeba sprawdzić, czy jest szansa na zrosty. Lekarz kieruje mamę pana Jarka na ściągnięcie gipsu po kilku tygodniach (wcześniej spytał, kto go tyle nawalił), założenie ortezy i zdjęcie RTG. Potrzebna zatem jest jednak opieka szpitala. W sprawie wydawać by się mogło drobnej. Z tym pan Jarek nie wiezie już mamy do Polanicy, ale do szpitala w Bystrzycy Kłodzkiej, bo tam kobieta mieszka. I tam się zaczyna drugi rozdział nieprawdopodobnej historii.
Dostaliśmy skierowanie od lekarza POZ do poradni chirurgicznej. W szpitalu w Bystrzycy Kłodzkiej przyjął nas dr Olkiewicz. Wydaje się, że nie ma problemu. Lekarz wystawił zlecenie na ortezę, na RTG, chciał ściągnąć gips, ale okazało się, że sklep medyczny, gdzie są ortezy, jest już zamknięty. Poprosił więc, żebyśmy przyszli do poradni rano, następnego dnia. W dokumentacji napisał z wyprzedzeniem, że gips… już został zdjęty – opowiada pan Jarek.
Syn zawiózł więc mamę ponownie do szpitala, ale tam – tym razem dr Czerwiński – poinformował, że on nie będzie mamy leczył, czyli ściągał gipsu, bo jest chirurgiem, a nie ortopedą. Dzień wcześniej jego kolega, także chirurg, leczył i prawie ściągnął ów gips, teraz już się nie dało. – Nie będzie mi pan mówił, co mam robić! – powiedział nibybóg w stroju lekarza. Z łaską potwierdził na dokumentacji, że taka właśnie jest jego wola. Dr Czerwiński odesłał pacjentkę do ortopedy, od którego przybyli! Paranoja? Wyszli więc ze szpitala z potwierdzeniem lekarskim, że gips jest ściągnięty, a ten był dalej na nodze mamy... – Zapłakanej mamy, bo to nie na jej siły – mówi pan Jarek.
Pojechali do szpitala w Kłodzku, o którym też krążą różne opinie, ale… Tam bez problemów, z uśmiechem, na podstawie tej samej dokumentacji, gips przez chirurga został ściągnięty, orteza założona, RTG zrobione.
Co dalej? Liczymy na reakcję przełożonych lekarzy i organów prowadzących te szpitale. Liczymy też, że Państwo nie pozostaniecie obojętni na bezduszność lekarską. Jest w tym zawodzie wielu wspaniałych ludzi. Z pewnością zdecydowana większość. Na ich reakcję też liczymy. Nie może być tak, że ambicje garstki odbijają się na zdrowiu czy samopoczuciu osób starszych, naszych rodziców czy dziadków. Przypomnijmy: ta sprawa dotyczy 74-letniej kobiety, która sama, bez pomocy syna, byłaby w świecie nibybogów zupełnie bezradna. Będziemy pilnować tej historii. [kot]
Przeczytaj komentarze (42)
Komentarze (42)
Lekarze pracujący na sorze są kompetentni i nie nie widzę tu żadnej winy lekarza takie poprostu są zasady jeśli nie ma miejsc w danym dniu oddziały oddzwaniają wtedy kiedy to miejsce.
Pracuje to wiem .
Tylko najlepiej powiedzieć lekarz rusek
Inaczej nie ma szans na leczenie w Polsce.
Zobaczcie jak traktowali"królową" jak się kogoś boją .....