Pisarz nie powinien kłamać i nie powinien się bać – to przesłanie kłodzkiej edycji Festiwalu Góry Literatury. Co Wy zapamiętaliście?

dzisiaj, 7 godz temu 660 0

Nie Joanna Bator, nie Jacek Dehnel okazali się największymi gwiazdami Festiwalu Góry Literatury w Kłodzku. To oczywiście opinia subiektywna, ale festiwal, który zakończył się w niedzielę, a swoją kłodzką kulminację miał tydzień temu, prowokował do dyskusji. Może i Wy podzielicie się z nami swoimi opiniami?

Kłodzki Ośrodek Kultury 9 lipca był otwarty dla wszystkich, a nawet stałych bywalców zaskoczyło chyba, na ile sposobów można tam wejść. I choć to przede wszystkim z powodu niemiłosiernego upału, to był w tym jednak ważny symbol. Uczestnicy festiwalu Olgi Tokarczuk oczekiwali na świeże powietrze. Każdy na swój sposób. „Pisarz nie powinien kłamać i nie powinien się bać” – to słowa, które zostaną z nami.

Byliśmy niesłychanie ciekawi spotkania z pisarką Joanną Bator, której prozę tak cenimy. Jej rozróżnienie języka macierzystego od ojczystego [Jak wiele uniwersalnych terminów, choćby „ojczyzna”, ma swój początek od słów rodzaju męskiego... Dlaczego przecież nie „matczyzna”?], ale to nie był nasz dzień. „Fantazmat”, „byt fantazmatyczny”, „obszar fantazmatyczny”... Szybko przestaliśmy „łapać”.

Poszliśmy zatem na kłodzki rynek, bo tam zawitała ogólnopolska akcja edukacyjna Tour de Konstytucja, której organizatorem jest Fundacja Aktywna Demokracja. „Rozmawiamy o państwie obywatelskim...” – anonsuje sens podróży już przez kilkaset wsi, miasteczek i miast. Gość specjalny, sędzia Igor Tuleya, powiedział nam, że cieszy się, bo może spotkać zwykłych kłodzczan. I nie ustawał w ich poszukiwaniu.

A my do KOK wróciliśmy na spotkanie, pod wrażeniem którego jesteśmy do dziś. Okna to nazwa grupy, którą na Facebooku, ale i w realnym świecie, tworzą tłumacze Olgi Tokarczuk. Na scenie pojawili się ich reprezentanci: Milica Markić z Serbii, Miriam Borenstein z Izraela, Teresa Fernandes Swiatkiewicz z Portugalii i Krum Krumov z Bułgarii. Spotkanie prowadziła niezrównana Małgorzata Kolankowska.

Interesowało nas, co oni, ludzie niemal z całego świata, widzą w polskiej literaturze, w nas samych, bo ta miłość do Polski – co przyznali – nie przekłada się na wysokość ich skromnych honorariów. – My, jako „obcy”, widzimy tę niezwykłość polszczyzny – mówiła Milica Markić z Belgradu. Później zdradziła nam, jak ona sama zakochała się w Polsce i Polakach.

Jeszcze jako mała dziewczynka pojechała z rodzicami na chorwackie wybrzeże. Tam pierwszy raz spotkała Polaków. Zapamiętała ich przedsiębiorczość. Handlowali czym się dało! Ale ważniejsze, że jeden z nich nauczył ją rymowanki „Idzie kominiarz po drabinie”. Potem znalazła jeszcze kartkę do ojca od jego polskiej miłości. Wybrała zatem polonistykę na uniwersytecie belgradzkim. Teraz jest animatorką grupy Okna.

Założyła ją, bo rozpadła się jej wspólnota, czyli Jugosławia [– Wiesz, to była taka nasza Unia Europejska... – przekonywała nas potem na leżaku rozłożonym na placu Jagiełły], postanowiła więc stworzyć nową. – Każdy potrzebuje wspólnoty – przyznał Krum Krumov. I teraz tłumacze polskiej literatury są jak rodzina, co zgodnie podkreślają. – Między nami nie ma konkurencji – dodała Miriam Borenstein. To ułatwia rzecz.

W Polsce, na Dolnym Śląsku, na ziemi kłodzkiej, wszystko im się kojarzy z noblistą. – „Olgowy las”, „olgowa łąka”, wszędzie tu szukacie „olgowych” znaków – zwróciła im uwagę Małgorzata Kolankowska. – Tak, wszędzie widzimy „olgowe” realia – odparła Milica Markić. A czy my sami potrafimy tak się tym cieszyć, jak nasi goście? Tą niezwykłością naszego dnia powszedniego? Hmm...

– Jak można oddać sens czegoś, co nie istnieje? – mówiła Miriam Borenstein o pracy tłumacza i choć chodziło o struktury językowe, które w różnych językach nie są tożsame, to czyż nie jest to absolutnie zasadnicze pytanie? A tłumaczom Olgi Tokarczuk udaje się na nie odpowiadać! – Twórczość Olgi pozwala mi się czuć wielką tłumaczką – wyznała Teresa Fernandes Swiatkiewicz, która ma już dwie nagrody.

A choćby „Czuły narrator” Olgi Tokarczuk. Jak to przetłumaczyć? – W języku hebrajskim nie ma czułości! Ja z tym walczę – zadeklarowała urodzona w Polsce Miriam Borenstein [nie może przecież zamieszczać w przetłumaczonej książce zdjęcia takiego, jak my powyżej: Lech Janerka odprowadza swoją żonę Bożenę ze sceny KOK – to właśnie jest czułość, a o koncercie tej pary pisaliśmy TUTAJ].

Ślepia, ozór, jucha... Jak oddać te nasze określenia w innych językach? Krum Krumov mówił o „plastyczności” języka polskiego. – Tworzę w bułgarskim neologizmy na jego wzór – przyznał. – Chciałabym pożyczyć z polskiego na przykład sformułowanie „coś jest podszyte czymś” – mówiła Milica Markić. Szanujmy zatem nasz język i bawmy się nim, ucząc się go przy tym od najlepszych.

Dlaczego ci tłumacze wybrali do tego teksty Olgi Tokarczuk? Oto jakie padły odpowiedzi: – Bo są świetne... – One mnie kształtują... – A mnie zbawiają... – Jak skończyłam tłumaczyć, byłam w depresji, że już mnie nie ma w tym świecie... A może to po prostu dobrze popłaca? – Zarobisz, nie zarobisz, ale to, coś się naczytała, to twoje – odpowiedziała żartem Milica Markić początkującej polskiej tłumaczce. Piękni ludzie!

I spotkanie, które nie zapowiadało się na taki cud. W „Paśmie czeskim na Festiwalu Góry Literatury” w Kłodzku gościliśmy Radkę Denemarkovą, z którą rozmawiała Anna Wanik. Ręka do góry: kto znał tę pisarkę? My nie, zatem zwyciężyła ciekawość, kto i co tworzy u naszych południowych sąsiadów. Szybko przekonaliśmy się, że nie ma co chwalić się własną ignorancją, ale po prostu chłonąć...

„Sumienie narodu”, to określenie, które pada czasem, by określić Radkę Denemarkovą. Ona sama go nie znosi! I w tym kontekście padły właśnie owe słowa: „Pisarz nie powinien kłamać i nie powinien się bać”.  Ona sama jest zwolenniczką literatury światowej, a nie narodowej. Podkreśla, że Franz Kafka pisał po niemiecku, Milan Kundera po francusku, a to największe nazwiska literatury czeskiej.

Ona sama pisze po czesku, ale nie chce, żeby ten język ją „pętał”. – Patriotyzm? Tak, to brzmi dobrze, ale jakże blisko jest nacjonalizmu czy szowinizmu. A to groźne – mówiła w Kłodzku. – Sztuka zawsze musi być związana z wolnością – podkreślała. Nie szczędzi zatem w swojej twórczości także krytyki tzw. kobiecej solidarności czy ludzi, którzy mówią o prawach człowieka, a często zapomnieli, czym one są.

Czyż nie brzmi uniwersalnie ta opinia? – Przestałam wierzyć w to, czego nie widziałam na własne oczy. Media społecznościowe tworzą „rzeczywistość” i idealne warunki do rozwoju dyktatury czy prania mózgów – mówiła pisarka. A ta nie oddaje też polskiej praktyki? – Myślałam, że będą dumni z tego, że odniosłam sukces za granicą, a jestem traktowana jak obcy element – to o swoich rodakach...

Niech zatem uznany Jacek Dehnel wybaczy, ale spotkanie z nim szybko opuściliśmy. Wybraliśmy wizytę w ulicznej księgarni, skąd nie wyszliśmy z pustymi rękami, bo mamy sporo do nadrobienia. I to, dla nas, jest największa zasługa Festiwalu Góry Literatury. Nie to, że możemy słuchać tam wynurzeń wybitnych aktorów o polityce, czy wybitnych polityków o sztuce, a nawet uczestniczyć w koncertach, ale ciągle się uczyć. [kot]

PS Wydarzenie współorganizowane przez Kłodzki Ośrodek Kultury było zupełnie niezwykłe. To był dobry dzień! Dla nieprzekonanych mamy ostateczny dowód... Wiecie, że w sali widowiskowej uczestnicy zaprowadzili obyczaj stosowany na plażach czy przy hotelowych basenach stosowany przez nich na świecie? Zajmowali sobie najlepsze miejsca, choć tych nie brakowało, by potem pchać się na nie nie w porę.

Dodaj komentarz

Komentarze (0)