Ponad doba w biegu czyli…130 km na „jeden raz”

poniedziałek, 1.8.2016 09:57 6923 5

W dniach 21-24 lipca w Lądku-Zdroju już po raz czwarty zorganizowany został Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich. Jest to jedna z największych imprez w Polsce poświęcona biegom górskim, a podczas całego cyklu zawodnicy mogą rywalizować w sumie na 7 różnych trasach. W tegorocznej edycji na jednej z nich wystartował także kudowianin, który pokonał 130 km trasę. O swoich wrażeniach, pokonywaniu własnych granic oraz spełnianiu marzeń rozmawialiśmy z Arturem Baszczyszynem.

Paulina Schulz: Wiem, że startujesz w różnych biegach, jednak ten był chyba szczególnie wymagający?

Artur Baszczyszyn: Ponad rok temu zdecydowałem się na swój pierwszy start w ultramaratonie jednak wtedy nie wiedziałem, co mnie czeka. Na 110 km trasę wystartowałem w „ciemno”. I jak się można spodziewać, frycowe zapłaciłem bardzo szybko, bo po ponad 30 km była rezygnacja i na tarczy powrót do domu. Ale ja nie lubię pozostawiać spraw niezałatwionych, dlatego w tym roku spróbowałem ponownie i jak się okazało z bardzo dobrym skutkiem.

P.S.: Teraz jednak zdecydowałeś się aż na 130-kilometrową trasę?

A.B.: Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich obejmuje biegi na trasach ultra (liczących więcej niż maratoński dystans 42 km) i krótszych rozpoczynających się od 10 kilometrów. Mój wybór padł na trasę Super Trail obejmującą 130 km. Zdecydowałem się na ten bieg, gdyż jego meta usytuowana była w Kudowie-Zdroju, czyli z psychologicznego punktu widzenia biegłem w stronę domu, co od samego początku dodawało mocy. Sam start poprzedzony był długą analizą trasy, wyposażenia i taktyki biegu. Mały niedopracowany szczegół mógł zaważyć na tym, że tak jak dziesiątki zawodników musiałbym zrezygnować z dalszej rywalizacji gdzieś na trasie biegu. Pełen obaw, ale i wiary, 21 lipca punktualnie o godzinie 18:00 wyruszyliśmy na trasę ultramaratonu. Na trasę uznawaną przez wielu zawodników za najtrudniejszą w Polsce, a to za sprawą górzystego terenu, po której przebiega. Suma całkowitych wzniesień terenu to 3881 m. Aby zostać sklasyfikowanym na mecie, do Kudowy-Zdroju trzeba było dotrzeć do godziny 20:00 dnia następnego, co dawało nam 26 godzin. Na trasie rozmieszczonych było 7 punktów odżywczych, gdzie można było podjeść oraz uzupełnić brakujące płyny.

P.S.: Jaki był dla Ciebie najcięższy moment?

A.B.: Najcięższym momentem biegu był punkt A2 znajdujący się na 32 km, gdzie po nadejściu zmroku zupełnie straciłem siły, motywację i wiarę w to, że może się udać. Siedząc na ławce, byłem zły na siebie, ale myślałem również "i co dalej?". Znów kogoś w nocy z łóżka wyciągać, żeby mnie stąd zabrał, a w ogóle to skąd miałby mnie zabrać skoro tu wszędzie tylko las i las. Jak wytłumaczyć gdzie ja w ogóle jestem? I jeszcze kolega dobiega do mnie i mówi: "co ciamajdo?". To chyba przelało czarę goryczy i ze złością, ale taką pozytywną, ruszyłem dalej, na bardzo trudny odcinek, gdyż przede mną był szczyt Śnieżnika. Ten nocny odcinek pokonywałem w całkowitej samotności, co jakiś czas widząc tylko w oddali światła latarek innych zawodników. I tak w ciszy i skupieniu jakoś dotarłem do kolejnego punktu znajdującego się w bazie GOPR w Międzygórzu na 47 km. Zjadłem, wypiłem i pobiegłem. Nie było ze mnie nic z gościa, który meldował się na wcześniejszym punkcie. Teraz byłem pewny siebie, pełen siły i wiary. Od tego momentu aż do przekroczenia linii mety ani na chwilę nie przeszło mi przez myśl, że może się nie udać. Półmetek w Długopolu-Zdroju przywitał mnie wschodzącym słońcem, a wolontariusze ciepłą herbatą, słodką bułką, kabanosami i colą - takie energetyczne połączenie. Jasnym stało się, że moim nieodzownym towarzyszem będzie słońce, które już po wschodzie paliło bardzo mocno. Niestety druga część trasy to przede wszystkim otwarte tereny i bezpośrednie starcie ze słonecznymi promieniami. Kolejny punkt to Jagodna czyli niebo dla podniebienia, bo do wyboru był rosół albo pierogi z jagodami. Fajnie, miło, ale czas uciekał, więc trzeba było biec dalej. Po wizycie u naszych czeskich sąsiadów, kilka dobrych kilometrów po asfaltowej patelni aż do Masarykowej Chaty.

P.S.: Ile miałeś już za sobą kilometrów?

A.B.: To już było 100 km. Robiło się coraz ciekawiej, ale również coraz ciężej. Kolejni zawodnicy rezygnowali na punktach odżywczych. Chociaż za sobą było już tyle, to te ostatnie 30 mogło jednak okazać się wręcz niebezpieczne, stąd tak częste kierowane rozsądkiem decyzje o opuszczeniu zawodów przed linią mety. Na wpółżywy dotarłem do punktu na Jamrozowej Polanie, stąd już „tylko” 12 km do upragnionej mety. Bąble na nogach już dosyć mocno dawały znać o sobie, a każdy krok przypominał bieg na boso po rozgrzanych kamieniach. Rozpoczęła się walka, ale ani na chwilę nie dopuszczałem myśli, że mogę ją przegrać. Nie przed samym domem. Ból zastępowały myśli o tych wszystkich, którzy czekają na mnie na mecie. O tych, którzy we mnie wierzyli nawet wtedy, kiedy ja sobie nie dawałem żadnych szans. Wiedziałem, że ani na chwilę nie mogę się rozproszyć, że nie może mnie opuścić skupienie, gdyż mały błąd może przekreślić moje marzenia, które teraz były już na wyciągnięcie ręki. Chwilę wbiegnięcia na metę tego morderczego biegu wyobrażałem sobie przez prawie rok i to ta myśl napędzała mnie przez ponad dobę. Kilometr przed metą wyprzedziłem zawodników, którzy niestety przegrali walkę ze snem i nie będąc w stanie dotrzeć do mety potrzebowali kilku minut odpoczynku pod drzewem. Ostatnie metry przemierzyłem jak na skrzydłach, bo właśnie spełniało się moje wielkie marzenie. To była przepiękna chwila, której nie da się opisać słowami.

P.S.: Ile czasu zajęło Ci w sumie pokonanie całej trasy?

A.B.: Po 24 godzinach i 50 minutach osiągnąłem swój cel - metę w Parku Zdrojowym, który, wydaje mi się, nigdy jeszcze nie był taki piękny. Medal na piersi zawsze będzie mi przypominał, co udało mi się osiągnąć, że tak naprawdę możliwe jest wszystko, potrzebna jest tylko odpowiednia motywacja i determinacja. Chociaż jeszcze przez kilka dni odczuwałem bolesne skutki biegu, to nie zniechęca mnie to w ogóle do dalszej pracy, wręcz przeciwnie. Analizując „na chłodno” cały bieg bez wątpienia mogę powiedzieć, że tego dnia moja moc płynęła chyba „z samej góry”. Jestem szczęśliwy, a coś co chciałem powiedzieć wszystkim to to, że marzenia są po to, aby je spełniać, lecz nie spełnią się one same, musicie o nie zawalczyć. I tego życzę  wszystkim! Wspaniałej mety waszych założonych celów. Idźcie po nie bez strachu, gdyż możecie więcej niż myślicie,  ja sam się o tym przekonałem.

P.S.: Jeszcze raz gratuluję i dziękuję za rozmowę. 

A.B.: Dziękuję. 

Foto: Kinga Chocianowicz-Adach

 

Przeczytaj komentarze (5)

Komentarze (5)

sobota, 06.08.2016 21:26
Boże , jaki Pan Wielki, z tym wyczynem .
NATA wtorek, 02.08.2016 11:35
Wzruszyłam się czytając- SZACUNEK za wytrwałość i determinację, no i...
wtorek, 02.08.2016 05:30
Brawo Artur, tak trzymać!
Marcin-1969 poniedziałek, 01.08.2016 22:20
Brawo ,brawo ,brawo to był mega wyczyn Artur !!!!
Zdzislaw M poniedziałek, 01.08.2016 20:02
Brawa dla tego Pana podziwiał jego wytrzymalosc i determincje!!!