11.07, Świdnica: Wernisaż wystawy G. Woźnego "Trześniowska"
Struktury wspomnień „Sztuka nie odtwarza tego, co widzialne, lecz czyni widzialnym.”
Paul KleeCzy własna pamięć to zbiór znanych faktów, czy raczej pulsujący organizm? Jak uchwycić ślady które istnieją tylko w pamięci? Czy twarz będąca wektorem historii, może przetrwać swoją własną dekonstrukcję? Grzegorz Woźny stawia te pytania w samym centrum swojej struktury - sięgając do archiwalnego zdjęcia przodkini przekształca je w warstwy abstrakcyjnych, malarskich kompozycji. Język malarski przybiera tu funkcję palimpsestu — kolejne warstwy nakładają się, ścierają, ujawniając ślady wcześniejszych form. Proces przypominania staje się tu aktem kreacji, ponieważ każdy proces rekonstrukcji wspomnienia jest aktem tworzenia go na nowo. W tym wypadku aktem wielokrotnym.Stosunek do przeszłości jest tu surowy, przemysłowy i szorstki. To nie estetyzacja ruin, lecz konkretne narzędzia oporu wobec przezroczystości. Pamięć nie jest tu gładka ani linearnie dostępna — jest popękana, rozdarta, zakłócona. Każda praca wydaje się nie tyle obrazem, co efektem procesu — śladem działania i wynikiem rytuału odzyskiwania, który nigdy nie jest kompletny.W świetle koncepcji Rosalind Krauss, ślad nie jest symbolem, lecz fizycznym odciskiem — znakiem istnienia, które się wydarzyło. Obrazy Woźnego nie są dokumentem, lecz indeksem. Nie przedstawiają, lecz wskazują. Twarz przodkini nie pojawia się jako stabilny portret, ale jako dynamiczny układ — zdeformowany, rozbity i przetworzony. Wizualne reprezentacje pozostawiają tropy, które każą widzowi samodzielnie szukać obecności w tym, co rozproszone i niepewne.
W duchu myśli Aby Warburga, dla którego obrazy mają zdolność przechowywania i powracania w nowych kontekstach, Woźny traktuje twarz przodkini nie jako temat, lecz jako proces. Obrazy z cyklu są nie tyle portretem samym w sobie, co śladami po portrecie. Wymazanie, przetworzenie, rozbicie obrazu to nie gest destrukcji, ale sublimacji: zanik stanowi formę intensyfikacji obecności. Rysy twarzy nie są tu przedstawieniem — ale rytmem.
Kulminacją tego procesu jest animacja, w której dochodzi do fuzji: twarz artysty stapia się z twarzą przodkini. To nie tylko formalne nałożenie — ale gest ontologiczny. Woźny wizualizuje moment, w którym tożsamość ujawnia swój genealogiczny wymiar. W duchu koncepcji podmiotowości — Judith Butler, pisała, że ciało nigdy nie należy wyłącznie do siebie — ciało artysty staje się miejscem przecięcia: historii, pamięci i dziedziczenia. Przodkini nie istnieje już jako obiekt pamięci, lecz jako „ty” trwające wewnątrz „ja”. Tożsamość nie jest tu czymś danym, lecz czymś dziedziczonym, uformowanym przez relacje, afekty i obrazy uprzednio zatarte.
Marta Smejda
/ŚOK/
Dodaj komentarz
Komentarze (0)