Czy autonomiczne rakiety, chińskie odkurzacze i satelity szpiegujące zmienią naszą przyszłość? Rozmowa z Jędrzejem Kowalewskim

dzisiaj, 2 godz temu 253 0

Czy dzięki technologii kosmicznej niedługo w godzinę dolecimy autonomiczną rakietą z Polski do Nowego Jorku? Czy na Księżycu będzie pitna woda pozyskiwana z lodu? Czy Chińczycy mogą wykorzystywać dane z odkurzacza skanującego układ pomieszczeń? Czy satelity obserwacyjne na orbicie mogą znaleźć konkretnego człowieka? Dlaczego na pewno nie jesteśmy sami w kosmosie?

Rozmowa z Jędrzejem Kowalewskim, absolwentem II Liceum Ogólnokształcącego w Świdnicy i Politechniki Wrocławskiej na Wydziale Mechanicznym, kierunek Automatyka i Robotyka, założycielem i prezesem wrocławskiej firmy Scanway działającej w branży kosmicznej.

Jak odkrywał pan w dzieciństwie kosmos w Świdnicy? Zaczęło się od patrzenia w nocne niebo?
Odkąd pamiętam interesuję się kosmosem. Dociekałem, jak powstają układy słoneczne, gwiazdy, galaktyki. Pewnie to wpływ mojej mamy, bo zawsze opowiadała mi o kosmosie. Zapragnąłem być astronomem, patrzeć w kosmos z użyciem teleskopów na Ziemi, choć wyszło zupełnie odwrotnie, bo patrzę z użyciem teleskopów na Ziemię z kosmosu. Będąc chłopcem wypatrywałem przez teleskop gwiazd, tworzyłem rakiety modelarskie, prowadziłem drużynę harcerską, by podczas nocnych wędrówek robić zdjęcia nieba. Wciągnęła mnie astrofotografia, uchwycenie na nocnym niebie galaktyk, mgławic, komet.

Skąd miał pan teleskop?
Ha, no to jest oczywiście efekt naciągania rodziców w młodym wieku. No, ale zawsze człowiek chciał coraz większy teleskop, więc pojawił się szybko problem. Okazało się, że najlepsze teleskopy jednak da się zrobić samemu, za niewielkie pieniądze.

Czym pan się posiłkował przy konstrukcji własnego teleskopu?
Kiedy byłem nastolatkiem YouTube jeszcze raczkował, ale było mnóstwo forów amatorskich, jak ATM, czyli Amateur Torescope Making. Ludzie chwalili się, w jaki sposób i z czego można wykonać tubus teleskopu i statyw, jak majsterkując zrobić mechanizm sprawiający, że teleskop cały czas podąża za ruchem gwiazd na niebie. Dziś ludzie wciąż konstruują teleskopy, ale na rynku jednocześnie jest dostępny tani sprzęt dla astronomów amatorów.

 Gdzie chodził pan na obserwacje nieba?
W okolicach Świdnicy kiedyś znajdowałem dużo fajnych miejscówek. Nie było jeszcze tak wielu świateł miejskich. Lubiłem wybrać się na Przełęcz Tąpadła, gdzie dwadzieścia lat temu było ciemne niebo, poza tym w Góry Sowie, Góry Izerskie i rezerwat Ciemnego Nieba, dziś została po nim tylko nazwa.

Gdzie pokierowałby pan dzisiejszych entuzjastów?
Dziś trudniej znaleźć miejsce do obserwacji, ale wciąż da się coś zobaczyć, nawet z centrum miasta, więc zachęcam. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co nas w kosmosie najbardziej jara, bo każdy interesuje się kosmosem, tylko w trochę inny sposób. Niektórzy czytają o znakach Zodiaku, inni o planetach, gwiazdach, łazikach marsjańskich, kolejni wyobrażają sobie siebie w skafandrze kosmicznym na Księżycu, a jeszcze inni interesują się urządzeniami latającymi w kosmos. Jeśli interesuje nas astronomia, warto złapać kontakt internetowy z Towarzystwem Miłośników Astronomii. Z kolei Klub Astronomiczny Almukantarat w Warszawie organizuje raz w roku dla młodzieży naukowe obozy astronomiczne dla młodzieży, działalność edukacyjną prowadzi też Biuro Edukacji Kosmicznej ESERO z siedzibą w warszawskim Centrum Nauki Kopernik. W Polsce jest także ogólnoświatowy konkurs European Rover Challenge z eksperymentami dotyczącymi łazików marsjańskich.

Po maturze pewnie już pan wiedział, co dalej w życiu?
Przy wyborze studiów postawiłem na astronautykę, by dowiedzieć się, jak wysyłać w kosmos ludzi i satelity, jak wyglądają rakiety. Na Politechnice Wrocławskiej jako studenci uczestniczyliśmy w projektach edukacyjnych Europejskiej Agencji Kosmicznej. W 2015 roku w ramach projektu FREDE wysłaliśmy balon stratosferyczny z północy Szwecji, by badać warstwę ozonową. Przy projekcie DREAM w 2017 roku na pokładzie rakiety suborbitalnej wysłaliśmy kosmiczną wiertarkę, które sprawdzała jak w stanie nieważkości wiercić w kosmosie, by w przyszłości pobierać próbki z asteroid. Projekt odniósł sukces, a my zdobyliśmy wiedzę o budowie kosmicznej aparatury, etapach projektów i zarządzaniu nimi.

Od ośmiu lat prowadzi pan we Wrocławiu firmę Scanway, jest pan jej założycielem, głównym udziałowcem i prezesem. Pozostali udziałowcy to koledzy ze studiów?
Z kilkoma kolegami na początku wymyśliliśmy koncepcję. Potem przez pewien czas próbowałem rozwijać to sam, bo w pierwszym etapie nie wszyscy wierzą w projekt w stu procentach. Kiedy firma już się rozkręciła, powiększyliśmy zespół, pracują ze mną koledzy ze studiów. Zainwestowała w nas Agencja Rozwoju Społecznego z Legnicy, Dolnośląski Fundusz Rozwoju, który przekazał nam milion złotych i PGE Ventures zainwestował prawie dwa miliony złotych w rozwój firmy w 2017 roku. Dziś jesteśmy na giełdzie.

Firma Scanway dzieli się na Industry i Space. Czym dokładnie zajmuje się ta pierwsza?
Gałąź Industry obejmuje produkcję kamer, systemów wizyjnych czyli automatycznych systemów kontroli jakości dla przemysłu. Działamy w branży spożywczej, motoryzacyjnej, poligraficznej, medycznej, meblarskiej. Obecnie na przykład współpracujemy z producentem puszek z jedzeniem. Puszka jedzie po taśmie produkcyjnej, przelatuje dosłownie z gigantyczną prędkością, wówczas system pięciu kamer robi jej zdjęcia, oświetla, a nasze oprogramowanie automatycznie sprawdza, czy jest odpowiednio zamknięta i nie ma żadnych problemów. Podobnie przy wydruku gazetek sprawdzamy jakość i prawidłowe naniesienie kolorów na papier.

Przydałaby się od razu korekta.
Korekty nie ma, ale tworzymy mapę problemów z wydrukiem, co stanowi spore wyzwanie. Wstęga papieru o szerokości półtora metra przesuwa się z prędkością 45 kilometrów na godzinę, a my musimy co do milimetra sprawdzić każdy piksel, w kilkunastu różnych kolorach. Przydają się tam kompetencje z branży kosmicznej - szybkie zbieranie zdjęć i szybkie przetwarzanie to jest to samo, co robi się w satelitach.

Jak informacja o błędzie dociera do operatora?
Mamy system reklamacyjny stanowiący część systemu informatycznego, gdzie porównywany jest wzorzec idealny, tak zwany złoty wzorzec, z uzyskanym skanem. W przypadku wielu różnic zgłaszana jest reklamacja. Do operatora idzie informacja o konieczności sprawdzenia. Jeśli potwierdzi problem, wysyła automatycznie reklamację, wówczas albo linia jest zatrzymywana i następuje korekta, albo jest akceptowane, bo nie jest źle

A gałąź Scanway Space?
W ramach tej działalności dostarczamy instrumenty optyczne dla branży kosmicznej, tworzymy układy obserwacyjne dla mikro i nanosatelitów. W specjalnej zamkniętej komorze składamy teleskopy i przechowujemy soczewki, dzięki czemu na żadną z nich nie ma prawa spaść żaden kurz. Muszą mieć wysoką czystość, bo proszę sobie wyobrazić, że poleci produkt typu kamera, teleskop na orbitę i zobaczymy, że jest na nim jakiś pyłek. I będzie widoczny na każdym zdjęciu. Niestety nie da się wysłać astronauty, który miotełką go posprząta, więc sprzęt musi stąd opuścić pracownię w najwyższym stanie czystości. W branży kosmicznej dąży się do tego, aby produkty były jak najmniejsze. Teleskop ma wielkość kubka na herbatę. Oczywiście w naszym portfolio mamy też większe teleskopy. W ramach projektu z warszawską firmą Creotech Instruments i Centrum Badań Kosmicznych PAN w tym roku największy i najbardziej zaawansowany w historii polski satelita EagleEye, zbudowany na platformie HyperSat zostanie wyniesiony na orbitę okołoziemską, co pozwoli na prowadzenie różnego rodzaju misji kosmicznych. Satelita będzie robił zdjęcia Ziemi w najwyższej możliwej rozdzielczości. Na orbicie w tej chwili mamy satelitę o nazwie Star Vibe, wielkości pudełka po butach. Na Ziemię powinien spaść za około pięć lat. Do tego czasu używamy go do robienia zdjęć. To bardzo ważne dla klientów, by pokazać im, że nie tylko mówimy o projektach kosmicznych, ale wiemy jak wykonać urządzenia i sprawić, by dobrze działały.

Czyli jesteście już kimś, kto coś przetestował?
Tak. Jesteśmy w zasadzie pierwszą firmą, która w ogóle wysłała na orbitę swoją kamerę, dowiozła zdjęcia. Inne firmy także próbowały wysyłać swoje produkty w kosmos, jednak ich kamera niestety nie zadziałała albo wykonywała bardzo niskiej jakości zdjęcia.

Jak wam się to udaje? Czym się wyróżniacie na rynku?
Przede wszystkim mamy zespół naprawdę ambitnych ludzi. Po drugie, jako założyciele firmy jeszcze przed jej powstaniem pracowaliśmy we wspomnianych projektach edukacyjnych Europejskiej Agencji Kosmicznej. Nauczyliśmy się wówczas wiele i pokazaliśmy, że potrafimy budować urządzenia przeznaczone do pracy w kosmosie. Ta wiedza pozwoliła na niepopełnianie błędów, jak w przypadku większości młodych firm zaczynających działać w przemyśle kosmicznym bez wcześniejszych doświadczeń

Mówi pan o rynku polskim?
Tak, chociaż Scanway celuje przede wszystkim w rynek globalny. Dla nas najważniejsze jest, żeby sprzedawać teleskopy i kamery do wszystkich misji, jakie są na świecie. Przykładowo, ostatnio podpisaliśmy kontrakt na dwa miliony euro z koreańską firmą Nara Space, dla której robimy też teleskop do obserwacji Ziemi z orbity. Jesteśmy także w konsultacjach i w projektach z firmami z Niemiec, Włoch, Francji, mamy także już swój oddział w Stanach Zjednoczonych.

Jakie są plany na współpracę z Amerykanami?
W tej chwili prowadzimy rozmowy między innymi z NASA na temat wykorzystania naszych produktów w projektach Amerykańskiej Agencji Kosmicznej. Nie możemy zakładać, że będziemy sprzedawać tylko satelity dla polskiej armii, bo dla nas to jest za mały rynek. Tych satelitów aż tak dużo nie będzie potrzebnych. Na przykład firma Nara Space chce zbudować konstelacje kilkudziesięciu satelitów. Z niemiecką firmą Marble Imaging chcemy zbudować konstelację, która będzie miała 200 satelitów, żeby lepiej, szybciej i częściej obserwować naszą planetę. Wiemy, że współpracując z Amerykanami trzeba być na miejscu, prowadzić z nimi ten biznes, móc po prostu coś pokazać. Bez amerykańskiego oddziału nie byłoby to możliwe. W lipcu byliśmy na największych targach satelitarnych w USA.

A w jakim kontekście moglibyście współpracować z NASA?
NASA ma wiele misji, w których potrzebuje dobrej optyki i dobrych kamer. Chociażby NASA planuje wysłać misje do obserwacji planetoid. To są obiekty, okruchy, które zostały po powstaniu Układu Słonecznego. One sobie gdzieś tam latają w kosmosie i trzeba do nich podlecieć sondą kosmiczną, dobrze zobrazować, żeby wiedzieć, czym cechuje się ich powierzchnia. NASA potrzebuje też kamer do zaawansowanych teleskopów, do obserwacji astronomicznych, co oznacza odejście od patrzenia na Ziemię z kosmosu, a bardziej patrzenie w kosmos z kosmosu.

Pojawiają się nieograniczone możliwości zdobywania wiedzy, do której wcześniej nie mieliśmy dostępu?
Jak najbardziej. Ziemię najlepiej widać z kosmosu, więc dlatego jest tyle satelitów obserwacyjnych. A już patrząc głębiej w kosmos, atmosfera nam tylko przeszkadza, więc lepiej wylecieć poza nią.

Ile jest obecnie satelitów w kosmosie?
W tej chwili krąży około 2000 aktywnych, działających satelitów, wszystkie są monitorowane. Poza tym na orbicie jest chmura odłamków, śmieci kosmicznych wygenerowanych przez ludzkość, czyli jakieś tam kawałki sprzętu kosmicznego, na przykład śrubka, która odpadła. Tego jest miliony.

Wszędzie śmiecimy.
Oczywiście, wszędzie śmiecimy. Na szczęście cały czas orbita się oczyszcza. Wszystkie śmieci powoli spadają w atmosferę i spalają się. Ale to nie zmienia faktu, że trzeba mocno przemyśleć co się wysyła na orbitę. Według Euroconsultu, agencji starającej się przewidzieć przyszłość sektora kosmicznego, prognoza dotycząca satelitów, które mają zostać zbudowane i wystrzelone zakłada, że do końca tej dekady na orbicie będzie nawet dziesięć tysięcy aktywnych satelitów aktywnych. Trzeba też pamiętać o tym, że Elon Musk buduje konstelację, która już w tej chwili ma kilka tysięcy satelitów na orbicie, a to tylko jeden cel biznesowy. Sugeruje się, że coraz ciężej będzie znaleźć miejsce na orbicie, ale to oczywiście nieprawda, bo orbita jest całkiem obszerna.

Ile czasu satelita może utrzymywać się w przestrzeni kosmicznej? Czy to są regulacje, czy kwestie techniczne?
Żadnych regulacji nie ma. Trzeba się jedynie zarejestrować, a poza tym satelita nie może nadawać w częstotliwościach radiowych, aby uniknąć zakłóceń. Za to są naprawdę wysokie kary. Na rynku funkcjonują podmioty, również w Polsce, które zajmują się tylko i wyłącznie monitorowaniem satelitów. Mają sieć teleskopów, patrzą na orbitę i zastanawiają się, czy tego satelitę znamy, czy trzeba go zarejestrować w bazie lub czy jest na tej orbicie, na której powinien być. Satelita może być w kosmosie nawet kilkaset lat. Wszystko zależy od tego, na jakiej jest dokładnie orbicie. My większość naszych projektów robimy na orbitę tzw. LEO, czyli niską orbitę okołoziemską, low earth orbit, do 1000 km wysokości. I z uwagi na powierzchnię naszego satelity, kształt, rozmiar i ciężar, według naszych symulacji będzie spadał w atmosferę jeszcze jakieś pięć lat i potem ulegnie spaleniu. Gdyby był cięższy, przy tym samym rozmiarze mógłby nawet dziesięć lat tam wisieć.

Wszystko zależy od powierzchni satelity?
Chodzi o to, że na wysokości 500-1000 km nad Ziemią, gdzie wydaje nam się, że jesteśmy już w kosmosie, wciąż istnieje jeszcze szczątkowa atmosfera. Pojedyncze cząsteczki powietrza cały czas zderzają się z satelitą, w ten sposób codziennie powolutku go hamując. Satelita nieustannie więc spada. Na początku nasz satelita był na wysokości 530 km, po półtora roku działalności jest już na 505 km, więc możemy przewidzieć, kiedy mniej więcej nastąpi jego koniec. Jeśli satelita jest umieszczony na orbicie 300 km, to praktycznie bez względu na rozmiar zostało mu kilka miesięcy albo tygodni życia.

Polski sektor obronny bazuje na pozyskiwanych przez zagraniczne instytucje zdjęciach satelitarnych. Ma to zmienić projekt PIAST Ministerstwa Obrony Narodowej, w którym uczestniczycie jako jedna z firm.
Od półtora roku w ramach projektu PIAST (Polish ImAging SaTellites) budujemy teleskopy do aplikacji szpiegowskich. Będzie to grupa nanosatelitów, które w przyszłym roku muszą już być na orbicie. Będziemy z satelitów Ministerstwa Obrony patrzeć na Ziemię i za wschodnią granicą szukać obiektów potencjalnie ważnych pod kątem bezpieczeństwa, na przykład jakąś wyrzutnię rakiet, artylerię, ruchy wojsk. Polska uzyska własne zdolności obserwacyjne kluczowych dla niej rejonów świata, nie będziemy musieli już pytać o zdjęcia Amerykanów, Niemców czy Francuzów.

Jakie informacje zbierają satelity, dla kogo są one przydatne? Prognozy zwiększania liczby satelitów na orbicie wskazują na ogromne zainteresowanie tego typu obserwacjami.
Satelity zbierają masę informacji. Dzięki programowi Landsat, konstelacji satelitów cały czas skanujących powierzchnię Ziemi, mamy dane na temat praktycznie każdego dnia na Ziemi. Można sprawdzić, czy ktoś nie robi wycinki, śledzić ruchy zanieczyszczeń na oceanach. To wszystko są oczywiście dane optyczne, czyli wykonane kamerami zdjęcia. Od czterdziestu lat nieustannie trwa pogoń za lepszą rozdzielczością. W latach 70. czy 80. Amerykanie robili zdjęcia o rozdzielczości 20-30 metrów na piksel. Czy to jest dużo, czy mało? Ciężko powiedzieć. Taki Wrocław to jest wtedy dosłownie kilkadziesiąt, kilkaset pikseli. Nie można na tej podstawie na przykład określić poziomu wód gruntowych czy powierzchniowych. Nasz satelita na orbicie ma 25 metrów na piksel rozdzielczości, a za chwilę wysyłamy na orbitę w misji EagleEye satelitę, który będzie miał 1 metr na piksel rozdzielczości. Będzie już można wtedy zobaczyć z orbity, czy gdzieś stoi jakiś pojazd.

I odczytać rejestrację?
To mniej więcej trzeba byłoby mieć teleskop wielkości teleskopu Hubble'a, tylko wycelowany w Ziemię. Amerykanie mają takie rzeczy, ale starają się to utajnić. Dane z satelity można wykorzystać po prostu w wielu różnych dziedzinach. Taka najbardziej podstawowa, z której wszyscy korzystamy na co dzień, to oczywiście dane meteorologiczne, czyli gdzie występują chmury, jak przesuwa się front burzowy. To wszystko widać z orbity na pierwszy rzut oka. Druga rzecz dotyczy ochrony lasów, szczególnie praktyk wylesienia w Ameryce Południowej. To niezwykle istotne, by móc nie wysyłać tam samolotów czy inspektorów terenowych, tylko z orbity, przy pomocy jednego urządzenia stwierdzić, jaki jest stan wylesiania. Największym rynkiem związanym z danymi satelitarnymi jest rynek rolniczy. Okazuje się, że z orbity można na przykład zobaczyć, jaki jest poziom plonów. Czy one są już do zbioru, czy dotknęła je jakaś klęska, jaki będzie szacowany w kolejnym kwartale zbiór z konkretnego pola uprawnego. Jeśli dołączymy jeszcze bardzo specyficzne kamery, czułe na określone pasma światła, można sprawdzić, gdzie trzeba bardziej nawieźć ziemię, gdzie jest za sucho, gdzie za wilgotno czyli pakiet informacji. W dzisiejszych czasach niepewnej sytuacji geopolitycznej, kiedy toczy się wojna za wschodnią granicą, dane satelitarne pomagają Ukraińcom uzyskać informacje na temat ruchu wojsk rosyjskich, można wskazać gdzie są obiekty do przeprowadzenia ostrzału, zlokalizować kolumnę pojazdów, by za chwilę wysłać w to miejsce kontrofensywę. Bez danych satelitarnych dzisiaj ciężko sobie wyobrazić po prostu ludzkość i rozwój cywilizacyjny. Postęp techniczny w tej dziedzinie jest błyskawiczny.

Kto może wysłać w kosmos satelitę?
Każdy może wysłać satelitę i co ciekawe coraz więcej firm to robi, dlatego że koszty wynoszenia na orbitę są coraz niższe. To w dużej mierze efekt działania firmy SpaceX, która wprowadziła tanią technologię rakietową. Bo pierwszy stopień rakiety, czyli ten, który startuje z powierzchni Ziemi, jak satelitę wypchnie na górę, potem wraca i ląduje na powierzchni Ziemi. Można tę rakietę użyć ponownie. Do tej pory zawsze pierwszy stopień po wypchnięciu satelity spadał do oceanu albo spalał się w atmosferze i już więcej tego nie używaliśmy. Czyli mieliśmy jednorazowe rakiety.
 

Jaki to jest koszt?
Jedna rakieta SpaceXa kosztuje około 55 milionów dolarów za wystrzał. Natomiast oczywiście nie potrzebujemy całej rakiety, bo jesteśmy tylko jakimś tam małym składnikiem. I przykładowo wystrzelenie takiego satelity jak nasz Star Vibe można zamknąć w kwocie nawet 100 tysięcy dolarów, w branży kosmicznej to niewielkie pieniądze. Mówi się, że koszt nowej rakiety SpaceXa może spaść nawet do tysiąca dolarów za kilogram. Zachęcam w ostatnim czasie studentów i licealistów z Polski, by spróbowali swojego satelitę wypchnąć na orbitę. Koszty wyniesienia są naprawdę małe, a można samemu umieścić podstawowe funkcje w satelicie, żeby nadawał sygnał i zdobyć dzięki temu bardzo dużo informacji.

Dane uzyskane dzięki technologii kosmicznej mają dziś sporą wartość.
Wszystko zależy od rozdzielczości. Dane o rozdzielczości dziesięć metrów na piksel można obecnie pobrać za darmo niemal każdego dnia z programu Copernicus Komisji Europejskiej realizowanego we współpracy z Europejską Agencją Kosmiczną. Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do danych z Google'a, tylko one są aktualizowane raz na kilka lat. I teraz ja na przykład przed domem cały czas widzę swoje auto, które już dawno sprzedałem. Więc to jest bardzo nieaktualna wiedza, ale w wysokiej rozdzielczości. Natomiast to, co nas interesuje, to aktualna wiedza w wysokiej rozdzielczości. Sieci sklepów w Stanach Zjednoczonych chcą obserwować, ile samochodów parkuje przed konkretnymi sklepami w ciągu dnia i w jakich godzinach. Żeby takie zdjęcia pozyskać, trzeba mieć konstelację satelitów wysokiej rozdzielczości. Nie da się tych danych kupić za darmo, a dzięki temu można oszacować, ile ludzi do tych sklepów przychodzi, w jakich godzinach i w ogóle do tego nie trzeba żadnego człowieka. Można zmierzyć konkurencję, można obserwować swoje sklepy. Aby ten satelita się zwrócił, a kosztuje mniej więcej 50 milionów złotych, musiałby zbierać dane przez dziewięć godzin na orbicie, a misja jest planowana na kilka lat. W takim tempie pracy kamery inwestycja bardzo szybko się zwraca.

W ramach projektu LUWEX z Niemcami sprawdzaliście, czy można pozyskać wodę na Księżycu.
Mniej więcej do końca dekady ludzkość chce wrócić na Księżyc i Niemiecka Agencja Kosmiczna też w tym partycypuje. Pojawiło się pytanie: gdy astronauci wylądują na Księżycu, skąd mają brać wodę? Oczywiście można ją ze sobą przywieźć, ale okazuje się, że według badań w pyle księżycowym, na Księżycu jest bardzo dużo wody w postaci lodowej. Trzeba ją wydobyć, jest w specjalny sposób związana. Ale jak wykonać oczyszczalnię ścieków i urządzenie sprawdzające, czy woda jest na tyle czysta, żeby astronauci mogli ją pić? Wykonaliśmy spektrometr badający, czy w wodzie nie ma żadnych zanieczyszczeń, które mogłyby człowieka zabić. Projekt jest bardzo przyszłościowy, choć eksploracja Księżyca, przynajmniej na razie, to jeszcze nie jest złoty biznes.

Czy Scanway wykorzystuje sztuczną inteligencję?
Nasi klienci oczekują już od kamer funkcji przetwarzających dane. Obrazowanie hiperspektralne wymaga sztucznej inteligencji. Ludzkie oko widzi świat w trzech kolorach i mieszaninie tych barw. Sto lat temu pierwsze kamery miały tylko jeden kanał, były czarno-białe. Obecnie mamy kamery przypominające zmysł wzroku, z trzema kanałami, wyposażone w piksele rejestrujące światło w paśmie zielonym, czerwonym, niebieskim. Natomiast kamera hiperspektralna rejestruje 200 albo 1000 kanałów, by móc rozpoznawać tak zwane podpisy spektralne obiektów. Przykładowo, kiedy patrzymy na białą kartkę papieru i biały porcelanowy talerzyk, na pierwszy rzut oka, oprócz tego, że wiemy, czym są te obiekty, to nie jesteśmy w stanie stwierdzić, że jeden różni się od drugiego. W oku zwykłej kamery, jaką mamy w telefonie, kolory też będą identyczne, ale kamera hiperspektralna odróżni, że jedno to ceramika, drugie papier. To nieintuicyjne, bo my inaczej widzimy świat. Natomiast przetwarzanie informacji z tysięcy kanałów spektralnych można zrealizować tylko i wyłącznie z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Z wykorzystaniem sztucznej inteligencji można też analizować otoczenie wokół dokującego satelity albo będąc na orbicie Marsa satelita może zdiagnozować, co dzieje się wokół niego, na przykład czy mikrometeoryty mogą go przedziurawić na wylot.

Pan chciałby polecieć w kosmos?
Oczywiście, koncepcja lotu załogowego w kosmos jest bliska mojemu sercu. Cieszę się, że mamy kandydata na astronautę, Sławosza Uznańskiego. Jeśli ceny wynoszenia w kosmos będą spadać, z niską orbitą okołoziemską stanie się to samo, co stało się z branżą lotniczą sto lat temu. Nie każdego było stać na pierwsze loty samolotem, nie każdy miał dostęp, ale niektórzy cywile zaczęli latać. Potem nagle okazało się, że to świetny środek transportu. Można przerzucić się z jednego kontynentu na drugi w jeden dzień.

No i teraz Barcelona i Santorini protestują przeciwko masowej turystyce.
To prawda, ale proszę sobie wyobrazić, że rakietą byłoby się w stanie polecieć w godzinę do Nowego Jorku z Polski. Elon Musk mówi wprost, że taki jest między innymi cel jego rakiety. Ma sama wystartować, potem sama wylądować.

Autonomiczna?
Tak, nie ma tam pilota. Nikt by nie potrafił tego manewru wykonać w bezpieczny sposób ręcznie. Oczywiście kwestia bezpieczeństwa jest do rozpatrzenia, ale amerykańskie wojsko na przykład już w tej chwili rozpatruje wykorzystanie rakiety Starship do szybkiego przerzucania wojsk. Wyobraźmy sobie konflikt na Bliskim Wschodzie. Marines pakują się w Stanach Zjednoczonych do rakiety, za pół godziny są na miejscu.

To jeszcze bardziej uświadamia obecny brak anonimowości. Przeciętnemu człowiekowi nie zależy na tym, czy ktoś go obserwuje, ma jego dane wrażliwe. Tak naprawdę te dane mogą być w różny sposób wykorzystane.
Kamery do monitoringu ulic bazują na technologii chińskiej, która jest oczywiście najtańsza, ale czy wiadomo, co jest w kamerach, które mają możliwość przesyłu danych przez internet do chmury? Dane prawdopodobnie są zbierane przez Chiny, które powoli przygotowują się do ekonomicznego starcia z Zachodem. Pojawia się pytanie, czy chcemy te dane tak łatwo oddawać tylko i wyłącznie za to, że tanio mamy chińskie kamerki? Oczywiście, wszyscy korzystamy z telefonów, które pewnie też nas podsłuchują cały czas, bo wystarczy z kimś porozmawiać o jakimś produkcie, a za chwilę widzimy jego reklamy. Ostatnio rozmawiałem z kolegą o tym, że ludzie lekką ręką oddają dane na temat swojego domu, na przykład kupując odkurzacze automatyczne, które skanują dom i gromadzą w chmurze dane o układzie pomieszczeń. Czy to jest cenna informacja dla Chin, żeby wiedzieć, co mamy w setkach milionów mieszkań w Europie? Te dane mogą się kiedyś obrócić przeciwko nam.

W jaki sposób na przykład?
Wyobrażam sobie to chociażby poprzez samo gospodarczo targetowanie, czyli określanie, jaki jest statystycznie najczęstszy rozkład w mieszkaniach. Gdzie, kto, w jaki sposób mieszka. A w przypadku konfliktu zbrojnego jesteśmy w stanie określić, w jakim mieszkaniu jest konkretny rozkład.

Myśli pan, że za ileś lat przy pomocy sztucznej inteligencji i konsolidacji obrazów satelitarnych będzie można na przykład odnaleźć człowieka? Są takie projekty. Znam firmy z Wrocławia, które potrafią z wykorzystaniem sztucznej inteligencji znajdować ludzi na zdjęciach z dronów. Tam, gdzie nawet człowiek jest widoczny na zdjęciu, ale ludzkie oko go nie wyłapie na ekranie, sztuczna inteligencja go znajdzie. Najlepsze komercyjnie dostępne zdjęcia satelitarne mają około 50 centymetrów na piksel. To już bardzo dobrej jakości zdjęcie. Można zobaczyć, gdzie kto zaparkował auto albo czy ktoś faktycznie idzie po ulicy, gorzej w ciemnym lesie. Technologia więc do tego istnieje, problem w tym, że także pochodzi z Chin, gdzie wprowadzono system oceny obywatela. Z kamer publicznych wiadomo, gdzie kto jest w danej chwili i czy na przykład nie dokonuje przestępstwa, czy jego zachowanie powoduje, że są mu odejmowane jakieś punkty społeczne. To jest horror.

Kosmos to obecnie intratna branża?
Biznes kosmiczny globalnie wart jest już ponad 400 miliardów dolarów. Co ważne, jest odporny na zawirowania pandemiczne i wojenne. Wojna wręcz napędza pewne obszary tego rynku.

Który aspekt tej branży najbardziej pana interesuje, zważywszy na fakt, że miejsce, w którym pan dzisiaj jest zawdzięcza nie tylko ogromnej pasji, ale też intuicji?
Najbardziej zawsze interesują mnie aplikacje niosące codziennie pomoc ludziom. Jak na przykład rolnikowi, który może skorzystać z aplikacji internetowej i na podstawie zdjęć satelitarnych stwierdzić, czy jego plony będą w przyszłym miesiącu na odpowiednim poziomie. Satelity, które latają setki kilometrów nad naszymi głowami, obserwują planetę i dają wymierne korzyści komuś stąpającemu mocno po ziemi. Mogą pomóc biznesom, firmom, ale też całym narodom. Znam startup z Niemiec, który zrobił aplikację do sprawdzania, czy na tory kolejowe nie zaczynają nachodzić drzewa, których spadające gałęzie mogłyby podczas wichury zniszczyć trakcję.

Co można obserwować na nocnym niebie za pomocą aplikacji lub gołym okiem?
Polecam srebrzaki, chmury stratosferyczne, obecne na wysokości 50 km nad Ziemią, podczas gdy chmury widzimy normalnie na wysokości do 10 km. Do końca nie wiadomo, jakim sposobem one się tam tworzą. Powstają w środku nocy, po zachodzie słońca możemy zobaczyć takie srebrne, wielkie pasma na niebie. Coś pięknego, polecam. Warto obserwować też alerty zorzowe. Czasami na niebie pojawiają się komety, widać też przeloty Starlinków. Z kolei Irydium to satelity mające dosyć niską orbitę, ich panele słoneczne co jakiś czas odbijają Słońce idealnie w kierunku obserwatora na Ziemi, tworząc na niebie gigantyczny rozbłysk. Trzy tygodnie temu przelatywała na niebie rakieta Ariane 6, w jej układzie były nasze kamery. Akurat tak się złożyło, że rakieta miała nad Polską wykonać manewr odpalenia silników. Widzieliśmy to ze znajomymi na własne oczy, szczęka w podłogę, a ja mówię, no tam jest mój produkt, coś co montowaliśmy niedawno.

Jakie to uczucie wysyłać w kosmos swoje satelity?
Kiedyś na pewno zawsze mocno biło mi serce, gdy widziałem start rakiety i wiedziałem, że coś tam jest mojego. Pojawiały się myśli, czy na pewno zadziała, nie wybuchnie, czy nie pójdzie na marne kilka lat pracy. Ale już powoli zacząłem się do tego przyzwyczajać. Udało mi się nawet wysłać w kosmos własny podpis, bo na ostatnim wysłanym przez nas satelicie można było się podpisać. Za każdym razem mam frajdę, że tam coś gdzieś w kosmosie lata mojego. Moim marzeniem, kolejnym krokiem jest wysłanie sprzętu w kosmos głęboki, bo wszystko co do tej pory wysłałem na orbitę w końcu spadnie na Ziemię. Znam ludzi z Warszawy, którzy wysłali coś na kometę - specjalny młotek albo czujnik temperatury na Marsa. Mogą sobie myśleć, że to tam będzie na zawsze, ludzkość dawno zniknie, a to będzie dalej wisiało w kosmosie.

Może jak ci znajomi z Warszawy będą pomiędzy którymś życiem krążyć w kosmosie, to im się ten młotek przyda, żartuję oczywiście.
Ale zrobić młotek, który wbija się w kometę, to ciekawe przeżycie. Akurat profesor, który to projektował, był szefem zespołu. Zaczynał projekt w latach 80. W latach 90. dostali decyzję i pieniądze. Pod koniec lat 90. oddali Europejskiej Agencji Kosmicznej gotowy produkt. Na początku lat 2000 wysłali młotek rakietą. Sonda leciała do komety 10 lat. I w 2013 roku, jak się z nim widziałem, powiedział: „o właśnie wbiło się coś, co zacząłem projektować w latach 80.”. Więc to pokazuje, ile lat trwał projekt.

W zależności od swojej konstrukcji, jedni ludzie interesują się kosmosem technicznie, inni metafizycznie. Pytanie na pograniczu tych wizji: jesteśmy sami w kosmosie?
Myślę, że nie. Bardzo lubię to pytanie. Niestety czasami je spłycamy, sprowadzając je od obecności ufoludków czy innych cywilizacji. Kosmos jest tak niewyobrażalnie dużym obiektem, że nie wierzę, by Ziemia była jedyną, uprzywilejowaną planetą, na której pojawiło się życie. Myślę, że życie to wyjątkowy splot okoliczności, dzięki którym tworzy się pierwsza komórka, po miliardach czy milionach lat powstawania dziwnych, całkowicie losowych wiązań chemicznych. Być może życie jest rzadko spotykane w kosmosie, ale nie wierzę, że istnieje wyłącznie na jednej planecie z całego wszechświata. To jest po prostu niemożliwe. Samych gwiazd w naszej galaktyce jest więcej niż ziarenek piasku na Ziemi, a galaktyk jeszcze więcej niż gwiazd w galaktyce więc nieprawdopodobne, byśmy byli sami.

To, co może się wydawać teraz kuriozalne i nienaukowe, wydaje się być może takie tylko dlatego, że po prostu nie mamy możliwości, żeby to udowodnić czy zbadać.
Tak samo jakby się zastanowić, że wszechświat ma jakiś ograniczony rozmiar, bo według badań naukowców ma. Czyli gdzieś się kończy. No i coś jest za jego granicą. Nie da się z tego wszystkiego ogarnąć. Albo na przykład był wielki wybuch na początku Wszechświata. Co było przed nim? No i tego też nie wiadomo. Ciężko sobie to wyobrazić, bo jeśli wielki Wybuch stworzył czas, to w takim razie nie było czasu. Takie rzeczy obecnie są nie do zbadania.

Aneta Pudło-Kuriata

Dodaj komentarz

Komentarze (0)