Góry Literatury w Świdnicy. Katarzyna Bonda przestrzega, że dziś trudniej niż kiedyś popełnić zbrodnię. Joanna Bator nigdy nie uciekła od Wałbrzycha

czwartek, 13.7.2023 00:12 2190 1

Spotkania z pisarkami Katarzyną Bondą i Joanną Bator w ramach organizowanego przez Olgę Tokarczuk festiwalu Góry Literatury przyciągnęły do biblioteki miejskiej tłumy mieszkańców. Miłośnicy mogli wysłuchać jak rodzi się pomysł na książkę, zdobyć autograf i porozmawiać z twórcami. - Obecnie jest trudniej popełniać zbrodnię. Kiedyś myślano, że "nie ma ciała, nie ma zbrodni".  Dzisiaj to już nie działa. Genetyka, cyfryzacja. Jest bardzo dużo tego typu procesów sądowych i gdybyście myśleli, że schowacie ciało, nikt go nie znajdzie i pozostaniecie bezkarni, to jesteście w błędzie - przestrzegła świdniczan Katarzyna Bonda. I zapewniła, że kryminał w gruncie rzeczy dąży do dobra. 

Jedna z najpopularniejszych w kraju pisarek tworzących kryminały przez wiele lat pracowała jako dziennikarka. Przeglądanie akt sądowych stało się później zaczątkiem jej twórczości. Jako reporterka sądowa szukała niezwykłych historii kryminalnych, wyczytując ze streszczeń zbrodni, to, co jest między słowami.

Niedawno na rynku literackim pojawiła się „Miłość pokonuje śmierć” ostatnia część trylogii Wiara, Nadzieja, Miłość. - Zawsze powtarzam, że wszystkie przypadki, zdarzenia, które jakimś fuksem nam się przytrafiają, to nie są zbiegi okoliczności, tylko tak miało być. Wszystko się przenika. Cała seria wzięła się z „Miłość leczy rany”.

Pisarka podkreślała, że bazując na prawdziwych zdarzeniach, trzeba wyznaczyć granicę odpowiedzialności, żeby nikogo nie krzywdzić.
- Ci ludzie naprawdę istnieli albo istnieją. Pilnuję, by nikomu nie przysporzyć cierpienia. Książki, filmy, seriale inspirowane prawdziwymi historiami dlatego nas bardziej interesują, bo prawda jest o wiele ciekawsza niż jakakolwiek fikcyjna opowieść. Czasem prokurator nie jest w stanie udowodnić wszystkiego, i to są te luki, w które może wejść autor. Policja musi mieć konkretne dowody, ślady. Czytam różnego rodzaju opinie, ekspertyzy. Nie chodzi tylko o to, że wiem, jak się wydobywa ciała, kiedy należy użyć bagnetów, a kiedy kotwic. Ludzie funkcjonują według własnych rytuałów. Ci wszyscy przestępcy są najbardziej ciekawi, kiedy reagują inaczej. I to jest fascynujące, właśnie takie sprawy biorę na warsztat.

Na pytanie prowadzącej spotkanie Amelii Sarnowskiej, czy zdarzyło się kiedyś, by ktoś rozpoznał w książce siebie i skontaktował się z autorką, Katarzyna Bonda odpowiedziała w zupełnie nieoczekiwany sposób.

- Nie, zdarzały się odwrotne rzeczy. Opisałam osobę, która nie istnieje, a ona się ze mną skontaktowała. To niesamowite. W drugim tomie serii o Sobieskim ginie żona znanego polityka, śledztwo jest trudne. Jego wspólnikiem jest Wrzesiński, pseudonim Wrzesień. Trafiłam po wydaniu książki pewnego dnia na przyjęcie do człowieka, który idealnie pasował profilem do mojego bohatera, wnętrze okazuje się opisywanym przeze mnie domem w powieści, prowadzą mnie do gospodarza, on wyciąga dłoń i przedstawia się mówiąc nazwisko: „Wrzesień”. A ja, podobnie jak inni pisarze, jedynie odbieram rzeczywistość, jak antena, ponieważ nie zajmuję się niczym. Wy chodzicie do pracy, produkujecie, robicie coś dla ludzkości. A ja obserwuję, kradnę z rzeczywistości ludzkie zachowania, imiona, sposób patrzenia, dziwactwa. Ciekawi mnie sposób komunikowania się, zwłaszcza pierwsze słowa. To silniejsze ode mnie. Potem przetwarzam to przez moją wyobraźnię. Jednak ta wrażliwość jest tym, co decyduje o tym, że ktoś jest pisarzem. Tak samo funkcjonują filmowcy, dokumentaliści, twórcy gier. To wymaga przestrzeni, czujności. A potem w twórczości pojawiają się nieprawdopodobne uporządkowane elementy, jakby to był fragment jakiegoś algorytmu. Ja widzę tylko wycinek, ale wiem, że on jest prawdziwy i znajdzie się ktoś, kto się z tym zidentyfikuje. Zazwyczaj stosuję metodę pustego pokoju, pustej sceny. I czekam, kto wejdzie. 

Pochodząca z Wałbrzycha Joanna Bator promowała swoją ostatnią książkę „Ucieczka niedźwiedzicy”. W rozmowie z Magdaleną Rabizo-Birek wyznała, że jej książki zawsze mają pierwowzory autobiograficzno-topograficzne.

- Zawsze grają we mnie pejzaże, zapachy, smaki. Jeżeli będziecie czytali w mojej powieści, że w jakimś miejscu pojawia się bohater czy bohaterka, to możecie z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że autorka też tam była. Tak działa moja wyobraźnia, że kiedy rodzi się opowieść, to najpierw jest coś bardzo namacalnego: smak, zapach, dotyk zimnej wody. Z tego wspomnienia płynięcia w rzece Aare w Bernie, przez miasto, pod mostami, narodziła się pierwsza opowieść niedźwiedzia. Gdyby nie walnęło mnie to zmysłowe wspomnienie, a napisałabym coś na czystym rozumie, opowieść byłaby martwa. Zmysłowy związek z miejscem jest kluczowy.

Parę miesięcy temu, w paskudny, deszczowy dzień pisarka trafiła do Bytomia. Wysiadając z samochodu wyczuła zapach pyłu węglowego. Poczuła się jak w domu.
- Ten zapach jest jednym z fundamentalnych w moim życiu. Przed oczami mam Wałbrzych z działającymi jeszcze koksowniami. Wspomnienie: wysiadam na dworcu Wałbrzych Miasto z pociągu z Wrocławia i myślę, że muszę uciec z tego miasta. I że przecież nigdy nie da się uciec. I rzeczywiście nie udało się do końca uciec – wspominała.

 Czasem widzi jakieś miejsce albo wspomnienie po miejscu i coś zaczyna się dziać w głowie. Przyjeżdżając w te okolice zawsze zatrzymuje się w Szczawnie-Zdroju. Tak było kiedy spacerowała tam z przyjaciółką i napotkały miejsce po byłym sanatorium przeciwgruźliczym dla dzieci.

- Jakby ktoś kopnął mnie w splot słoneczny. Jeszcze nic nie wiedziałam o tym miejscu. Zasada: chcesz coś wiedzieć o tym regionie? Musisz  zadzwonić do Mateusza Mykytyszyna i będziesz wiedzieć wszystko. Nic nie wiedziałam, ale czułam, że było tam połączenie sił, zmysłowej aury, że może się coś zadziać. Była tylko tablica informacyjna i zdjęcie dzieciaków, które jedzą na zewnątrz przy stole. Widzi się przecież mnóstwo miejsc, piękniejszych, bardziej spektakularnych i nic się nie dzieje. Takie sytuacje przydarzają mi się często na Dolnym Śląsku. A czasem dzieje się coś jeszcze bardziej niesamowitego. Okazuje się, że świat, który się stworzyło, istnieje naprawdę. Wczoraj byłam w Hotelu Sudety. Do tej pory nie wiem, czy to się wydarzyło, czy nie. Ale mam zdjęcia. To była jedna z najbardziej mięsistych rzeczy, jakie mnie spotkały w ostatnich latach na tych ziemiach. Zawsze podjeżdżam pod ten hotel. I wczoraj usłyszałam tam muzykę. Nie mogę nic więcej powiedzieć – opowiadała Joanna Bator.

Zbiór opowiadań „Ucieczka niedźwiedzicy” pełen jest metafor tego, co nieodgadnione, czego symbolem w książce jest między innymi czarne jajo: „Człowiek od początku ma w środku ciężkie czarne jajo, w którym powoli dojrzewa to, czego najbardziej się boi. Coraz obrzydliwszy ryj tego lęku widzi codziennie w lustrze. I nie pozbędzie się go żadną dziurką, ani nie wysra, ani nie urodzi, ani nie wyrzyga. Na koniec jajo pęka i trach, po życiu".

Zaplanowano także spotkanie z Jerzym Skolimowskim: Retrospektywa. Walkower (1965), niestety reżyser nie dojechał ze względu na podeszły wiek.

 Góry Literatury zagoszczą w Świdnicy także w czwartek 13 lipca.

Miejsce: Miejska Biblioteka Publiczna w Świdnicy (skwer z dzikami) ul. Franciszkańska 18. Wstęp wolny, nie obowiązują wejściówki

 17.00 Wojciech Tochman, Historia na śmierć i życie. Z autorem rozmawia Ewa Winnicka (współorganizator: Firma Szkoleniowo – Doradcza Anna Szywała)

 18.30 Joanna Lamparska, Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów. Z autorką rozmawia Waldek Mazur (współorganizator: Firma Szkoleniowo – Doradcza Anna Szywała)

 20.00 Jerzy Skolimowski. Retrospektywa. IO (2022) (współorganizator: Firma Szkoleniowo – Doradcza Anna Szywała).

 Podczas spotkań, na parterze na stoisku w bibliotece można kupić książki wspomnianych autorów.

 Tekst i foto: Aneta Pudło-Kuriata

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

czytelniczka czwartek, 13.07.2023 08:47
brawo Świdnica za zaproszenie FGL do miasta