Znad morza do Janowca, od profilerki do artystki [ROZMOWA]

wtorek, 9.11.2021 13:56 6000 0

Aleksandra Sypiańska w Janowcu prowadzi Pracownię Ceramiczną Janowczarnia, a podczas warsztatów dzieli się tą pasją z innymi. Na niedawnym Festiwalu Czas na Książki dała się jednak poznać z zupełnie innej strony. Okazało się, że w przeszłości pracowała jako profilerka… O tym pasjonującym zajęciu i drodze znad morza do Janowca rozmawiamy z  Aleksandrą Sypiańską.

Siedzimy w artystycznej pracowni na skraju małej wioski w powiecie ząbkowickim, wygląda pani jak artystka, wolny duch, a jest pani nie tylko prawniczką, ale, co wszystkich najbardziej ciekawi, pracowała pani jako profilerka…

Aleksandra Sypiańska: Tak, jestem pełna kontrastów. Jednocześnie bardzo silna i bardzo wrażliwa. Każda sprawa, nawet te prowadzone przeze mnie jako prawnika, czyli rozwodowe, o odebranie władzy rodzicielskiej, poruszają mnie. Przeżywam je mocno, analizuję. Dlatego nie mogłabym pracować w tym zawodzie jak na etacie. Teraz robię to z doskoku, raczej w gronie znajomych czy z polecenia. Biorę ciekawe sprawy, nietypowe, wymagające, aby pomóc ludziom rozwiązać ich problemy bez zbędnego przeciągania sprawy, bez zbędnych kosztów. Podobnie z działaniami profilerskimi, chociaż nadal bardzo się tym interesuję - czytam, dokształcam się, szukam informacji, to nie mogłabym tego robić zawodowo, na co dzień. Jest to zajęcie zbyt obciążające mnie psychicznie.

Ten świat, który tu zbudowałam jest moim azylem. Cieszę się, że mogę się z tego utrzymać, bo żyć ze sztuki jest bardzo ciężko. Najpierw spodobało mi się wykonywanie ceramiki, potem okazało się, że wykonywane przeze mnie przedmioty podobają się innym. Potem, że inni chcą się tego ode mnie uczyć. W rozkręceniu pomysłu pomógł mi burmistrz Barda, który zaproponował mi prowadzenie warsztatów ceramicznych dla dzieci z gminy Bardo. Lepienie z gliny jest czynnością terapeutyczną. Pracując, sama siebie leczę z tych wszystkich nagromadzonych emocji. Ta praca daje mi tyle satysfakcji, że nie chciałabym jej zamienić na nic innego i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała.

Zacznijmy więc od początku. Kim jest profiler i jaką drogę trzeba przebyć, żeby nim zostać?

A.S.: W zasadzie w naszym kraju profiler nie funkcjonuje jeszcze jako zawód, podjęto jednak działania w tym kierunku. Na niektórych uczelniach stworzono kierunek „psychokryminalistyka”, który ma przygotowywać do pracy w zawodzie profilera. Obecnie profilerami są zazwyczaj psychologowie, a także policjanci z wykształceniem kryminalistycznym, quasi-psychologicznym. Ja pełniłam tę funkcję głównie zespołowo. W czasach kiedy zaczęła się moja przygoda z profilowaniem  - było to około 20 lat temu, w ogóle nie istniała funkcja profilera. Oficjalnie nikt tego tak nie nazywał. Tworzono w ramach przedmiotu kryminologii, kryminalistyki, czy też na studiach podyplomowych z analiz kryminalistycznych takie zespoły, które działały na zasadzie burzy mózgów. Profesorowie, którzy zajmowali się tą właśnie dziedziną, próbowali rozwikłać trudne sprawy wspólnie ze studentami. Taką pierwszą sprawą, którą mój zespół z Uniwersytetu Szczecińskiego z profesorem Karolem Sławikiem na czele próbował rozgryźć była tzw. sprawa krawca z Krakowa, który zabił studentkę, obdarł swoją ofiarę ze skóry i uszył z tej skóry coś w rodzaju ubrania. To właśnie nasz zespół stworzył profil psychologiczny sprawcy, bo profilowanie na tym właśnie polega – na stworzeniu profilu psychologicznego przestępcy. Tworzy się go na podstawie jego zachowań przed, w trakcie i po popełnieniu przestępstwa, określonych w oparciu o dowody znalezione między innymi na miejscu zbrodni.

Jakich przestępców pomaga złapać profiler, czyje profile psychologiczne tworzy się najczęściej?

A.S.: Praca profilera polega generalnie na typowaniu potencjalnych sprawców. A więc profiluje się nieznanych jeszcze sprawców przestępstw lub potencjalnych sprawców przestępstw przyszłych (np. groźba detonacji ładunku wybuchowego). Zazwyczaj są to zbrodnie. W powszechnym mniemaniu zbrodnia to jest zbrodnia zabójstwa, natomiast katalog zbrodni wymieniony jest enumeratywnie w kodeksie karnym i są tam również zbrodnie przeciwko państwu, porządkowi publicznemu, czyli terroryzm, handel ludźmi, porwanie dla okupu i tak dalej. Zazwyczaj profiluje się na zlecenie. Czyli po ujawnieniu zbrodni przez służby, kiedy policja i prokurator stwierdzają, że będzie im trudno wytypować sprawcę, powinni sięgnąć po pomoc profilera. Niestety, często po tę pomoc nie sięgają, z różnych względów. Przede wszystkim dlatego, że profilerów jest naprawdę niewielu, więc korzysta się z ich pomocy, gdy przestępstwo ma duży wymiar. Kiedy na przykład istnieje podejrzenie, że to seryjny zabójca, zginęło wiele osób, czy jest to morderstwo rytualne. Po drugie, wszędzie pracują tylko ludzie i jeżeli policja czy prokuratura sięgnęłaby od razu po pomoc profilera, zachodzi taka obawa, że ktoś mógłby pomyśleć, że te służby sobie nie radzą. Bywa, więc tak, że ze względów ambicjonalnych rezygnuje się z tej pomocy. Co często prowadzi do tego, że taka zbrodnia wydaje się być doskonałą, bo sprawca nie zostaje wykryty. Pamiętajmy, że im dłuższy czas upłynął od ujawnienia przestępstwa, tym trudniej jest stworzyć taki profil. O ile po kilku dniach można jeszcze przybyć na miejsce i znaleźć ślady, dowody, których nie zabezpieczyły służby, o tyle jeśli minął miesiąc, to staje się to praktycznie niemożliwe. Ślady to nie tylko to, co faktycznie jest znalezione materialnie: niedopałek papierosa, czy część garderoby, ale też na przykład ślady osmologiczne, czyli zapachowe. Znane są przypadki psów, które potrafiły podjąć trop zapachowy po kilku dobach, nawet kiedy padał deszcz, czy był mróz i dzięki temu zapachowi coś znalazły, na przykład zagubioną przez uciekającego przestępcę rzecz. Ślady traseologiczne, czyli ślady przemieszczania się ludzi, pojazdów i zwierząt, można zabezpieczyć nawet po kilku, kilkunastu dniach, jeżeli oczywiście warunki temu sprzyjają. Na przykład nie da się już tego zrobić na trawie, bo rośliny pod wpływem wilgoci, choćby nocnej, naturalnie się podniosą. Sytuacją idealną byłoby, gdyby osoby przynajmniej przygotowane do profilowania, czyli o zakresie wiedzy większej niż tylko kryminalistyczna (a wiedzę kryminalistyczną w zasadzie powinny mieć ekipy w każdej komendzie powiatowej), posiadały wiedzę z zakresu innych dyscyplin: psychologii, wiktymologii, czyli nauki o ofierze przestępstwa, czy kryminologii.  Komórki przygotowane do działań profilerskich są zazwyczaj  w komendach wojewódzkich, są to policjanci na etacie, ale o rozszerzonej wiedzy. W naszym kraju jest kilku wybitnych profilerów. Są to między innymi Bogdan Lach i Jan Gołębiowski. W programie telewizyjnym pana Fajbusiewicza występuje też profilerka Justyna Poznańska. Są to więc jednostki na skalę kraju. Pan Lach właśnie przeprowadzał statystyki, które wskazują, że na potrzeby organów ścigania pracuje około 10 osób w kraju, które są psychologami i tworzą profil psychologiczny przestępców. W sumie więc razem z tymi policjantami z komend wojewódzkich w Polsce będzie może 30-40 osób, o których można powiedzieć, że podejmują i prowadzą czynności profilera.

A czy profiler to jest właśnie bardziej psycholog czy wyspecjalizowany technik policyjny? Czy profiler tylko analizuje dostarczone mu dowody, czy też je zbiera na miejscu zbrodni?

A.S.: Dobrze by było, gdyby był na miejscu, ale często nie jest to możliwe, bo prowadzi czynności w sprawach sprzed lat i bazuje na zgromadzonych materiałach. Warto dodać, że  materiały gromadzone obecnie, to jest już zupełnie inna jakość. Są to nie tylko zdjęcia, dawniej przecież wyłącznie czarno-białe, ale i obowiązkowo materiały wideo, także z kamer termowizyjnych, na bardzo wysokim poziomie, natomiast nigdy nie zastąpi to obecności na miejscu. Profiler zajmuje się emocjami, zachowaniami, głównie ma być więc psychologiem. Idealnie gdyby miał też wiedzę z zakresu kryminalistyki, kryminologii, wiktymologii, czy może nawet filozofii. Na obraz tego, jak myśli się o pracy profilera czy policji składają się różnego rodzaju seriale i książki, niestety oderwane od rzeczywistości. Jest nawet coś takiego, co określa się „efektem CSI”, który prowadzi do bardzo wielu zgrzytów. Oczekiwania rodzin pokrzywdzonych lub samych pokrzywdzonych, wynikają z tego, co widzą w tych serialach. A więc, że szybko,  przy pomocy wysokospecjalistycznych technologii można pobrać i zanalizować dowody, a w wyniku tego zidentyfikować sprawcę. Wydaje im się, że policja po dwóch, trzech dniach powinna wiedzieć wszystko. Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że profiler nie kieruje się żadnym szóstym zmysłem, nie jest jasnowidzem. Owszem może zdarzyć się jakiś przebłysk,  że nagle elementy układanki wpadają w odpowiednie miejsca, ale to nie jest intuicja. Praca profilera to stricte wyciąganie wniosków na podstawie dowodów, gdzie zachowania również są dowodami. Co ważne, aby wnioski profilera mogły być wzięte pod uwagę w dokumentacji procesowej, muszą być one opisane, uzasadnione, skąd się wzięły, z czego wynikają.

Mówi się, że ofiara może więcej powiedzieć o sprawcy niż niejeden świadek. Z czego w takim razie „czyta” profiler, jakie ślady są dla niego ważne.

A.S.: Jest cała nauka o ofierze przestępstwa, wiktymologia. Patrzy się na ofiarę nie tylko przez pryzmat tego, że jest ofiarą. Mówiłam już, że zachowania także są dowodami. Na przykład to, w jaki sposób sprawca specjalnie ułożył ciało ofiary i czy w ogóle specjalnie je ułożył. To wiemy na przykład po anatomicznym, naturalnym ułożeniu ciała w powiązaniu choćby z plamami opadowymi. Jeśli występują nie przy ziemi, tak jak powinny ze względu na grawitację, to wiadomo, że ciało zostało przełożone lub przeniesione. Nic nie dzieje się przez przypadek. Wszystkie czynności, które wykonujemy, sposób w który się poruszamy, układamy rzeczy wokół siebie, z czegoś wynikają: z predyspozycji, przyzwyczajeń, wychowania, czy ewentualnych chorób psychicznych. Przekłada się to na to, w jaki sposób przestępca „posługuje” się ciałem po zbrodni. Jeśli ktoś zabije w afekcie, to ciało leży w „naturalny sposób”, czyli w ten sposób, w jaki układa się na przykład po upadku. Natomiast jeżeli zwłoki są ułożone w sposób uporządkowany - mają złożone ręce lub zwłoki kobiety są ułożone tak, żeby ładnie wyglądała, to na tej podstawie można już coś powiedzieć o cechach osobowości zabójcy: szacunku do kobiet, religijności. Jeśli z kolei zwłoki są zbezczeszczone to odwrotnie, problem z kobietami albo matką, która dręczyła sprawcę. Jest tak wiele schematów, że musiałabym o tym mówić godzinami na podstawie konkretnych przykładów.  Ciekawostką jest to, o czym wspominałam na panelu podczas festiwalu „Czas na Książki”. Schemat, który mówi, że  przestępca, jeżeli próbuje odwrócić od siebie podejrzenie i mówi, że widział kogoś, kto był w miejscu przestępstwa lub stamtąd uciekał, to na portrecie pamięciowym podświadomie przedstawi kogoś podobnego do siebie samego.

Jak pani myśli, jak cienka jest granica pomiędzy praworządnością a zbrodnią, czy każdy z nas może stać się przestępcą? Czy to ciąg jakichś uwarunkowań tworzy przestępcę, zbrodniarza? Czy też są to jakieś wrodzone cechy, które w pewnym momencie się ujawniają, uaktywniają?

A.S.: Można na to patrzeć na dwa sposoby. Przestępstwo, zabójstwo - bo na tym się skupiamy, może zostać popełnione wyłącznie umyślnie. Z premedytacją lub w afekcie. Zabójstwo w afekcie może popełnić każdy z nas. Wszystko opiera się na tym, że każdy człowiek ma w sobie pierwiastek dobra i zła, nie ma ludzi bezwzględnie dobrych i nie ma ludzi bezwzględnie złych. I w zależności od okoliczności, w jakich się ta osoba znajdzie, jedno lub drugie może przeważyć. Ktoś, kto z gruntu jest osobą dobrą, praworządną i nigdy by nie pomyślał, żeby kogoś zabić, w momencie, kiedy musi bronić swojego życia lub życia bliskich albo napotyka na sytuację, kiedy ktoś robi komuś krzywdę, może zabić. Nie z myślą „zabiję cię”, ale chcąc zmusić tę osobę, żeby zaprzestała wyrządzania tej krzywdy. Więc w zasadzie każdy jest zdolny do popełnienia zabójstwa. Inną kwestią jest zbrodnia zaplanowana. Tu wpływ ma bardzo wiele czynników społecznych, czyli kwestia wychowania, środowiska, ale też choroby psychiczne - genetyczne czy też nabyte. W przypadku tych najbardziej szokujących zbrodni, zazwyczaj to nagromadzenie czynników jest bardzo duże, na przykład czynniki chorobowe plus okres w życiu, na przykład okres buntu nastolatka, plus sytuacja stresowa: szkoła, rodzina, plus zażywanie środków odurzających. To wszystko się kumuluje.

W ciągu paru ostatnich lat powiatem ząbkowickim wstrząsnęło kilka przerażających morderstw, których dokonały bardzo młode osoby. Jak pani uważa, czy młodzi ludzie coraz gorzej radzą sobie z rzeczywistością, mają coraz słabszą psychikę? Czy problemem jest tu powszechność zażywania narkotyków, środków odurzających? Czy może jeszcze coś innego?

A.S.: Wiele razy się nad tym zastanawiałam i analizowałam, czy czasem nie jest tak, że mieszkam tutaj i znam te przestępstwa, słyszałam o nich i tylko mi się wydaje, że jest ich wyjątkowo dużo, czy tak faktycznie jest. Czytałam na ten temat artykuł, który mówi, że w tym regionie statystycznie jest o 80% więcej zbrodni ciężkich niż w innych rejonach kraju. Nadal nie wiem, z czego to wynika. Natomiast jeśli chodzi o młodych ludzi, którzy popełniają tego typu przestępstwa, jestem przekonana, choć oczywiście nie mogę mieć pewności, że wynika to między innymi z tego, że rodzice nie poświęcają dzieciom odpowiedniej ilości czasu. Rodzice często nie wychowują dzieci, ale je „hodują”. Już nawet z punktu widzenia warsztatów ceramicznych, które od czterech lat prowadzę w różnych miejscach: i na wsiach, i w miastach, mam na to określony pogląd. Widzę, że na wsiach, gdzie jeszcze ta tradycja wychowania jest zupełnie inna, gdzie rodziny są wielopokoleniowe, to dziecko jest częściej  zaopiekowane. Jeżeli nie ma mamy, to jest babcia. Dzieci mają wpajane zasady, oczywiście buntują się przeciwko nim, ale zawsze je w jakiś sposób chłoną. Te dzieci całkiem inaczej się zachowują, mają szacunek do dorosłych, mają wartości, są zaciekawione, jeśli próbuje się je czegoś nauczyć. Natomiast dzieci w mieście, nawet w takim zupełnie niedużym jak na przykład Bardo, są już najczęściej zupełnie inne. To są dzieci, które od rana do wieczora są rzucane na wszelkiego rodzaju zajęcia, bo rodzice nie mają czasu, bo zarabiają na te zajęcia. Rodzice odbierający dzieci na wsi są częściej zainteresowani, co dziecko zrobiło, chwalą je, natomiast w mieście, co do zasady, reakcja jest taka, że szybko się zbieramy, nie ma czasu albo mówią wręcz: po co ty tyle tego zrobiłeś, gdzie my to wszystko postawimy? Znam takie przypadki, że dzieci prosto po lekcjach szły na przykład do centrum kultury czy biblioteki, tam jest sala komputerowa, więc tam spędzały czas, potem miały jedne zajęcia, drugie zajęcia, a mama w międzyczasie wpadała z pizzą i wypadała dalej do kolejnej pracy. Jeśli w ten sposób dzieci są „hodowane”, a nie wychowywane, to to, co powinno być dla dziecka oczywiste i powinno być światem realnym, dla nich jest światem nierealnym. Czyli jeśli są w świecie gier, komputerów, youtuba i facebooka to na jego podstawie, często bzdur totalnych, niemądrych komentarzy, które chłoną, tworzą sobie w głowie świat, który nie jest światem rzeczywistym. Nie ma im kto tego wytłumaczyć, pokazać, jak jest naprawdę. Oczywiście dochodzą do tego narkotyki, dopalacze, ale też niezdawanie sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów. Miałam taki przypadek w swojej pracy, że dziecko, 4,5-letnie wyskoczyło z 4 piętra, bo było przekonane, że poleci. Myślało tak na bazie gry komputerowej, w którą grało od rana do wieczora. Nam się to wydaje niemożliwe, ale tak jest. Jest też coś w rodzaju poczucia bezkarności, w grach się zabija, niszczy, ale nie ma tam konsekwencji, nie idzie się do więzienia, nie ma procesów, zastanawiania się, co dalej.

Mówiła pani, że tutaj w Janowcu odnalazła pani swój azyl. Jak pani tu trafiła i skąd pomysł na zajęcie się ceramiką?

A.S.: Moje życie w ogóle ukształtowała praca, myślę, że jestem pracowitą osobą. W zasadzie od 16 roku życia już pracowałam w wakacje. Było to mnóstwo różnych zajęć. Między innymi pracowałam na polu golfowym, tłumaczyłam na polowaniach dla zagranicznych myśliwych, wykładałam analizy kryminalistyczne, pracowałam w gastronomii, zarządzałam hotelami -przygotowywałam obiekt przed jego uruchomieniem i prowadziłam aż zaczął funkcjonować. Jakieś 10 lat temu przeprowadziłam się do Wrocławia, bo stwierdziłam, że jak teraz czegoś nie zrobię, to już nic nie zmienię. Miałam poczucie, że ciągle coś odtwarzam na bazie wiedzy i doświadczenia, a chciałabym coś tworzyć. Całe życie robiłam coś artystycznie - głównie muzycznie. Do Wrocławia postanowiłam się przeprowadzić także przez miłość i mężczyznę. Tydzień przed przeprowadzką okazało się, że to nie to i nie ten mężczyzna, ale wszystko było już tak dalece posunięte organizacyjnie, że przeprowadziłam się i tak. We Wrocławiu zaangażowałam się w środowisko muzyczne, wcześniej poznałam między innymi braci Cugowskich i panią Grażynę Łobaszewską, przez jakiś czas byłam menadżerem muzycznym  trio jazzrockowego Wojtka Cugowskiego. Mniej więcej w tym samym czasie poznałam mojego obecnego partnera, który jest klasycznie wykształconym kontrabasistą i basistą między innymi Martyny Jakubowicz. Martyna mieszka niedaleko, koło Srebrnej Góry, więc szukaliśmy miejsca, gdzie spokojnie moglibyśmy żyć i jednocześnie, żeby było blisko na próby do Martyny. Tak trafiliśmy do Janowca. Prowadziliśmy w Kłodzku sklep z używaną odzieżą i właśnie wtedy zaczęła się przygoda z ceramiką. Wynajmowaliśmy całą kamienicę i z jednego z pomieszczeń postanowiłam zrobić małą galerię zakupową. Już wcześniej malowałam, więc były tam moje obrazy, ale czegoś mi brakowało. Kiedy poznałam Igę Zwierzyńską, której ceramikę chciałam sprzedawać w naszej galerii – wszystko nabrało sensu. Iga pokazała mi jak lepić, dała trochę gliny, z której w domu lepiłam różne twory, Wypalałam je u Igi – i tak się zaczęło. Wydaje mi się, że Janowiec jest naprawdę wyjątkową wioską. Jest tu tylko 150 mieszkańców, ale wśród nich są osoby, które sprawiają, że ta wieś żyje kulturalnie, naukowo, że jest tu ciekawie. Jak pani Kasia Grabań, która ma agroturystykę, a wcześniej razem z mężem byli wykładowcami uniwersyteckimi. To oni odkryli tu niezwykłe sztolnie, kopalnie ałunu, zaktywizowali mieszkańców, utworzyli pierwsze miejsca rekreacyjne we wsi. Pani Kasia pisała nawet legendy o Janowcu i okolicach. Kolejną taką osobą jest Asia Tofel, polonistka, logopedka, która stworzyła tu teatr, założyła między innymi z panią Kasią Fundację „Kraina pod Słońcem”, która organizuje na przykład półkolonie dla dzieci i wiele innych działań naukowych, artystycznych, edukacyjnych. W takiej maleńkiej wioseczce, tak dużo się dzieje, że jest to niesamowite, a jednocześnie jest bardzo spokojnie. Odnalazłam tu swoje miejsce, gdzie życie zwalnia, gdzie mogę odpocząć, słuchając szemrzącego za domem strumienia. Lepię z gliny, za plecami Muzzy gra mi na kontrabasie, stado zwierzaków składające się z czterech przygarniętych czy adoptowanych psów oraz dwóch adoptowanych kotek dopełnia obrazu. Jest to miejsce stworzone do tego, żeby działać artystycznie i szczęśliwie żyć.

 Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Anna Urbaś. 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)