Olga Tokarczuk z tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego
1 czerwca polska noblistka została doktorką honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego. Od dwóch lat na uczelni dział Akademickie Centrum Badań Twórczości Tokarczuk Ex-Centrum, a sama noblistka ma być także tutorką niektórych wybieranych przez studentów.
Tokarczuk miała otrzymać honorowy doktorat Uniwersytetu Wrocławskiego już w listopadzie ubiegłego roku. Jednak z powodu drobnej niedyspozycji noblistki trzeba było uroczystość odłożyć. Przełożono ją na 1. czerwca - nie tylko Dzień Dziecka, ale również dzień premiery najnowszej książki Tokarczuk - „Empuzjonu”.
- Do końca ubiegłego roku książki Olgi Tokarczuk przetłumaczono na 45 języków. Wydało je 114 wydawnictw. Jej teksty były drukowane w blisko dwustu antologiach i czasopismach literackich. Przełożyło je 166 tłumaczy. Noblistka może pochwalić się 388 wydaniami zagranicznymi w tym 275 wydaniami papierowymi, e-bookami, książkami wydanymi alfabetem Braille'a czy audiobookami - podkreślał dziekan wydziału filologicznego prof. Arkadiusz Lewicki.
Z kolei do wydanej dziś książki, której akcja dzieje się w dolnośląskim Sokołowsku na początku XX wieku nawiązywał p.o. rektora Uniwersytetu Wrocławskiego, fizyk, prof. Jan Sobczyk. Sobczyk wspominał, że książka Tokarczuk jest swego rodzaju odniesieniem do Czarodziejskiej Góry Tomasza Mana.
- W powieści Empuzjon bohaterowie toczą dysputy: kim jest człowiek i na czym polega jego płciowość. Dziś w takiej dyskusji mógłby zapewne uczestniczyć psycholog, biolog, biochemik, zastanawiający się, do jakiego stopnia człowiek jest sumą procesów biochemicznych. Być może również fizyk. Sytuacja taka jako żywo przypominałaby to, czym dziś jest uniwersytet. Sens i wartość uniwersytetu, polega na tym, że obecne są w nim różne dyscypliny naukowe. Jakże ważne jest przeplatanie się i uzupełnianie ich perspektyw poznawczych, bliskie więzi, wzajemne dyskusje.
Sama honorowa doktorka Uniwersytetu Wrocławskiego przyznała ze nie jest „człowiekiem nauki”, a jedyną pracą naukową jaką napisała była jej dysertacja magisterska.
- Cierpiałam (w czasie studiów) na pewną dolegliwość: uporczywy, chroniczny i nawracający nadmiar wyobraźni, który skutkował nieustannym rozproszeniem. Najchętniej chodziłam na nudne i zawiłe wykłady. Na nich wpadałam w cudowny stan, kiedy to rozproszenie zmieniało się w nieoczekiwane ciągi skojarzeń, strzępy narracji, obrazy i w końcu idee. Do tej pory uważam, że nudny wykład jest jedną z najbardziej inspirujących technik creative writing - żartowała Tokarczuk.
Najważniejsze w przemówieniu honorowej doktorki wrocławskiego Uniwersytetu były jednak kwestie ukraińskie:
- Teraz jednak zbyt często brakuje mi słów, żeby nazwać to, czego doświadczam. W huku dział słowa stają się niesłyszalne. Wobec przemocy, śmierci cierpnie wyobraźnia. Ten brak słów bardzo mi przeszkadza. Czytam relacje, syntezy i analizy, wywiady i prognozy ekspertów. Chwytam się cudzych słów, żeby zrozumieć tę irracjonalną erupcję śmierci w Ukrainie napadniętej przez Rosję. Jako pisarka kapituluję. Nie umiem tego nazwać, bo nie umiem tego zrozumieć. Dziś każda, najradośniejsza nawet uroczystość odbywa się w cieniu wojny, która się dzieje kilkaset kilometrów na wschód od miejsca, w którym jesteśmy i nie możemy o tym zapomnieć.
Tokarczuk podkreślała, że wojna w Ukrainie jest też „naszą wojną” i że ludzkość walczy w niej nie tylko o wolność człowieka, o poczucie bezpieczeństwa, o prawo do radości i godnego życia Ukraińców. Że jest też rodzaj walki o biblioteki, o książki bez cenzury, o wolność słowa i prawdziwą informację. O wolne uniwersytety, naukę i wolną wyobraźnię.
Poniżej całe przemówienie doktor honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego - Olgi Tokarczuk:
===
Drodzy Państwo, Drodzy Przyjaciele, dziękuję Wam, że przyszliście tutaj towarzyszyć mi w odebraniu tego honoru, bo jestem naprawdę bardzo szczęśliwa i dumna mogąc odebrać tak wielkie wyróżnienie, jakim jest honorowy doktorat Uniwersytetu Wrocławskiego.
Nie jestem naukowczynią, nigdy systematycznie nie zgłębiałam widzialnych zjawisk tego świata, ani nie stosowałam empirycznych narzędzi poznawania rzeczywistości. Jedyny raz, kiedy postawiłam hipotezę i zweryfikowałam ją empirycznie, była praca nad moją dysertacją magisterską z psychologii. Uczono nas bowiem, że tylko ten, oparty na empirii, logice i rozumie sposób poznawania świata i jego zjawisk, ustrzeże nas przed fałszem i manipulacją. Z pewnością była to racja.
Cierpiałam jednak na pewną dolegliwość: uporczywy, chroniczny i nawracający nadmiar wyobraźni, który skutkował nieustannym rozproszeniem. Najchętniej chodziłam na nudne i zawiłe wykłady. Na nich wpadałam w cudowny stan, kiedy to rozproszenie zmieniało się w nieoczekiwane ciągi skojarzeń, strzępy narracji, obrazy i w końcu idee. Do tej pory uważam, że nudny wykład jest jedną z najbardziej inspirujących technik creative writing.
Sądzę, że umysły pisarzy działają na szczególnych zasadach. Intensywnie syntetyzują wszystkie informacje i intuicyjnie poznają i próbują opisać świat jako całość, jako sieć wzajemnych oddziaływań, w których każda istota ludzka i nieludzka pełni swoją jedyną i niepowtarzalną rolę. W tej ognostycznej - jak ją nazwałam - przestrzeni staje się jasne, jak bardzo jesteśmy ze sobą różnorodnie powiązani. Nie tylko tymi więzami najbardziej oczywistymi, jak więzy pokrewieństwa czy dziedziczenia, ale przeróżnymi innymi wspólnotami: języków, kultur, przestrzeni, idei, gustów, smaków, intuicji, czy emocji, a nawet takimi, których jeszcze nie jesteśmy w stanie poznać. W tym, co piszę, nieustannie staram się tropić te związki i daje mi to ogromną satysfakcję.
Teraz jednak zbyt często brakuje mi słów, żeby nazwać to, czego doświadczam. W huku dział słowa stają się niesłyszalne. Wobec przemocy, śmierci cierpnie wyobraźnia. Ten brak słów bardzo mi przeszkadza. Czytam relacje, syntezy i analizy, wywiady i prognozy ekspertów. Chwytam się cudzych słów, żeby zrozumieć tę irracjonalną erupcję śmierci w Ukrainie napadniętej przez Rosję. Jako pisarka kapituluję. Nie umiem tego nazwać, bo nie umiem tego zrozumieć. Dziś każda, najradośniejsza nawet uroczystość odbywa się w cieniu wojny, która się dzieje kilkaset kilometrów na wschód od miejsca, w którym jesteśmy i nie możemy o tym zapomnieć.
Nie możemy zapomnieć, jak dzielnie i bohatersko bronią się Ukraińcy przeciwko nieludzkim działaniom armii rosyjskiej. Ten ogrom cierpienia nieopanowany wybuch nienawiści, który eskaluje się na naszych oczach, anachroniczna przebrzmiała retoryka wyciągnięta z lamusa, by wesprzeć kryminalne motywacje agresora. Wreszcie jawny powrót faszyzmu przebranego w rosyjski mundur. Przez lata a może i do końca naszego życia będą kształtować naszą rzeczywistość. Bez względu na to, jak skończy się ta wojna. Ja mam nadzieję, że nieodwołanym zwycięstwem Ukraińców. Codziennie wieczorem, kiedy kładę się spać jestem wdzięczna, że mam własne łóżko i dach nad głową. Lecz moja wyobraźnia, której tak wiele zawdzięczam, nie pozwala mi spać spokojnie. Musimy przechorować ten brak słów. To nasza choroba wojenna. Nawet jeżeli wojnę oglądamy z daleka i tak w niej uczestniczymy, z daleka. Chciałabym, żebyśmy wraz ze słowami odzyskali siły i poczuli, że ta wojna jest naszą wojną i że walczymy w niej nie tylko o wolność człowieka, o poczucie bezpieczeństwa, o prawo do radości i godnego życia Ukraińców. Że walczymy także o biblioteki, o książki bez cenzury, o wolność słowa i prawdziwą informację, o wolne uniwersytety, naukę i wolną wyobraźnię.
Przeczytaj komentarze (1)
Komentarze (1)