Góry Literatury w Ludwikowicach: Dehnel o tłumaczeniu Faulknera, Dvorakova o Bogu

sobota, 13.7.2024 01:19 1654 0

W ramach 10. jubileuszowej edycji Festiwalu Góry Literatury organizowanego przez Fundację Olgi Tokarczuk oprócz weekendowych spotkań z pisarzami i koncertów w Zamku Sarny w Ścinawce Górnej wydarzenia odbywają się bezpłatnie także w Nowej Rudzie, Kłodzku, Świdnicy, Ludwikowicach Kłodzkich, Jedlinie Zdroju i Wałbrzychu. W każdej z tych lokalizacji publiczność wypełnia sale po brzegi.

Podobnie, pomimo upalnego dnia było 10 lipca w Ludwikowicach Kłodzkich. W dawnym kościele ewangelickim, wybudowanym w latach 1929–1930, gdzie działa obecnie Galeria Ludwikowice, muzeum kultury i historii Gór Sowich, rozmawiano o współczesnej literaturze, nowych tłumaczeniach starych książek, czeskim spojrzeniu na anoreksję i Boga, a także oglądzie na kwestie egzystencjalne z perspektywy.... ziemniaka. 

Fenomen nowych tłumaczeń Williama Faulknera przybliżył poeta i prozaik Jacek Dehnel oraz Piotr Tarczyński, pisarz, tłumacz, amerykanista, w rozmowie z Małgorzatą Kolankowską.
- Tekst przekładany ma podwójne prawa autorskie – autora i tłumacza. To trochę schizofreniczny proces, bo w teorii powinniśmy cały czas możliwie jak najbliżej iść głosu autora czy autorki oryginału. W zasadzie dajemy swoje gardło cudzemu głosowi  w taki mediumiczny sposób. Tylko, że co jakiś czas ta wola, na którą się godzimy, musi zostać zerwana, bo czegoś nie da się przełożyć wprost, pojawiają się gry językowe, sposoby wyrażania, które w danym języku istnieją, a w języku przekładu nie istnieją. Wtedy trzeba przeskoczyć na antypody, być niesłychanie twórczym i znaleźć kreatywne sposoby na wywołanie tego w swoim własnym języku, by uzyskać efekt jak najbardziej zbliżony do oryginału. W przypadku takiego pisarza jak Faulkner właściwie nie ma takich miejsc, gdzie można pozostać  niewolnikiem oryginału. To niewolnictwo przybiera czasem straszne formy, jeśli tłumacze przekładają tekst idąc zgodnie z angielską gramatyką. To jest oczywiście straszne w lekturze, bo jest nienaturalne dla polskiego ucha – tłumaczył Jacek Dehnel.

- Faulkner to jeden z moich ulubionych autorów, jest niezwykle istotną postacią dla literatury światowej, nie tylko amerykańskiej, był trochę zapomniany w Polsce. Oczywiście można znaleźć książki tego pisarza w bibliotekach czy antykwariatach w starych tłumaczeniach, ale żeby faktycznie wrócił do obiegu, potrzebne są nowe przekłady i promocja. Tak to działa – mówił Piotr Tarczyński.

 Ogromnej różnorodności kulturowej słuchacze mogli doświadczyć podczas rozmowy Michała Rusinka z tłumaczkami polskiej literatury – Cristiną Godun (rumuński), Maryną Shodą (białoruski) i Janą Unuk (słoweński).  Maryna Shoda przyznała, że państwo białoruskie nie wspiera rodzimych poetów, pisarzy, tłumaczy, raczej poddani się oni ostracyzmowi i często muszą opuszczać kraj. Literatura polska jest ceniona przez Białorusinów, znają Mickiewicza, Słowackiego, najpopularniejsza jednak jest proza rosyjskojęzyczna. Cristina Godun zwróciła uwagę na przewagę tłumaczeń w jej kraju dzieł napisanych przez mężczyzn, a także mniejszą popularność poezji. W Słowenii z polskich pisarzy najpopularniejsza jest Olga Tokarczuk.

                               Cristina Godun i Maryna Shoda

W rozmowie z poetą Karolem Maliszewskim Wojciech Bonowicz opowiadał o najnowszej książce „Dziennik pocieszenia”, związkach z naturą, sensie podróżowania oraz o poczuciu wspólnoty, jaką daje na przykład uczestnictwo w festiwalu literackim.

                                   Wojciech Bonowicz i Karol Maliszewski

W bloku "Pasmo czeskie. Literatura bez granic" z czeską pisarką Petrą Dvorakovą, autorką autobiograficznej powieści „Jestem głód” o zmaganiach z zaburzeniami odżywiania, a także książki „Wrony”, poruszającej kwestie dojrzewania i próby odnalezienia się w skomplikowanych relacjach rodzinnych, rozmawiał Aleksander Kaczorowski. Ta druga pozycja ma wejść do kanonu lektur uzupełniających w polskich liceach. Petra Dvorakova nigdy nie myślała o pisarstwie, wiele lat pracowała jako pielęgniarka w szpitalu. Kiedy jej młodszy syn zachorował w wieku trzech lat na ciężką chorobę, pomimo że pochodzi z głęboko religijnej rodziny, przeszła głęboki kryzys wiary. Pojawiły się myśli o roli Boga w naszym życiu.
- Kiedy nie ma współczucia i zrozumienia, religia zamienia się w ideologię. Ktoś naszej rodzinie powiedział, że musieliśmy zrobić coś złego, skoro nasz syn tak ciężko zachorował, co było oczywistym absurdem. Poczułam potrzebę rozmowy z ludźmi wierzącymi, którzy znaleźli się w bardzo trudnych życiowo sytuacjach, z matką po stracie dziecka, księdzem po odejściu ze stanu duchownego czy kobietą uzależnioną od narkotyków. Rozmawiając z nimi zrozumiałam, że nigdy nie otrzymam odpowiedzi, dlaczego spotkało mnie coś tak strasznego.

Wydawnictwo zaproponowało wydanie wywiadów w formie książki. Po literaturze faktu przyszła kolej na własną prozę. Bliskim tematem była dla niej anoreksja, ale drażniło ją stereotypowe przedstawianie tej choroby w przestrzeni publicznej, jako choroba modelek i tym podobne.
- Początkowo postanowiłam napisać artykuł na ten temat, zaczęłam od zdania: „Nigdy nie miałam lalki Barbie, nigdy nie chciałam zostać modelką, a mimo to zachorowałam na anoreksję”. Poczułam, że poszukuję innej, większej formy, efektem tego było napisanie książki „Jestem głód”. Z kolei w najbardziej znanej w Polsce książce „Wrony” Petra Dvorakova ukazuje trudną sytuację emocjonalną 12-letniej utalentowanej plastycznie dziewczynki, będącą ofiarą narcystycznych rodziców.
- Książki tej nie pisałam z myślą, że kiedykolwiek ją wydam. Ale wysłałam ją redaktorowi w wydawnictwie, który jest także moim bliskim przyjacielem. Stwierdził, że musimy to wydać. Opisałam typowe relacje w zaburzonej emocjonalnie rodzinie. Na starszą córkę rodzice projektują wszystkie najlepsze cechy, w drugiej córce, pełniącej w rodzinie rolę czarnej owcy, widzą swoje najgorsze cechy. Prowadzący zapytał także o stereotypowy obraz Czechów w oczach Polaków, na ile rozmija się on z rzeczywistością?
- Myślę, ze macie Czechów za bardziej optymistycznych niż de facto są – przyznała pisarka.

                                Petra Dvorakova

Dziesięć lat po ukazaniu się głośnego debiutu „Guguły”, mieszkająca od 2006 roku w Wielkiej Brytanii  poetka i pisarka Wioletta Grzegorzewska w kolejnej książce „Tajni dyrygenci chmur” wróciła do czasów dzieciństwa spędzonego na przełomie lat 70. i 80. w małej wsi pod Częstochową. W niezwykle szczerej rozmowie z Maciejem Henem pisarka opowiedziała o wątkach autobiograficznych powieści.
- Moja bohaterka żyje w realiach komunistycznych, w skrajnej biedzie gdzieś na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej, osamotniona, niezrozumiana. Obserwuje koniec epoki własnych dziadków zajmujących się rolnictwem, próbuje odkryć tajemnicę śmierci swojej zamordowanej cioci, uleczyć traumę rodzinną. Ta tragedia zmieniła całą naszą rodzinę. Byłam w tę ciocię wpatrzona, udało jej się wyjechać do miasta,co było awansem społecznym. Drugą tajemnicą owiane było życie mojego pradziadka, nie miał nigdy grobu i nikt nie potrafił mi wyjaśnić z jakiego powodu.
Wioletta Grzegorzewska opowiedziała też o swoich wspomnieniach z dojrzewania, pierwszych fascynacjach erotycznych, relacjach między jej rodzicami i  doświadczeniach z rówieśnikami.

                                Wioletta Grzegorzewska

Z Filipem Zawadą o jego pełnej specyficznego humoru książce „Z punktu widzenia ziemniaka” rozmawiała Olga Wróbel. Finalista Nagrody Literackiej Nike 2020 za powieść "Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek" tym razem wydał książkę z ilustracjami obrazującymi filozoficzne rozważania ziemniaka, dość zaskakujące, a przez to śmieszne i pomagające w budowaniu zbawiennego często dystansu do życia i samych siebie.   
Dzień zakończyła premiera płyty „Zerwane rozmowy” Agnieszki Wolny-Hamkało, Aleksandry Popławskiej i Piotra Damasiewicza. Głodni wrażeń kulturalnych mogli także zakupić książki, a potem ustawić się w kolejce po autograf.

APK

Dodaj komentarz

Komentarze (0)