Co miała wspólnego „Gitariada” z meczem piłkarskim Czechy-Polska? W Kłodzku to przecież my wygraliśmy. Publiczność festiwalu!

poniedziałek, 17.4.2023 17:38 1308 2

Kłodzki Festiwal Muzyczny „Gitariada” pozwolił kolejny już raz przekonać się, że Kłodzko nie musi być tak dojmująco prowincjonalne, jak – nie przymierzając – polska piłka nożna. Ba! Zakończona w niedzielę 24. edycja tej imprezy pokazała, że choć na kilka dni staje się pępkiem naszego świata. Przynajmniej tego muzycznego. Dowód? Bardzo łatwo go będzie przeprowadzić.

Nie, nie zaczniemy od koncertu absolutnej gwiazdy festiwalu, którą bez wątpienia był Krzysztof Meisinger. Jego występ w kościele ojców jezuitów zebrał już tyle „ochów” i „achów”, że nie zdołamy ich przelicytować. Zresztą... Nie poszliśmy na to wydarzenie i to całkiem świadomie! Chwilę wcześniej na sali widowiskowej Kłodzkiego Ośrodka Kultury działy się rzeczy, które filozofom może się wcześniej i śniły, ale nam? Absolutnie nie.

W „KOK-u” wystąpił gitarowy Erlendis Quartet. Czworo młodych wykonawców, którzy swoją wyobraźnią i inteligencją muzyczną mogliby zawstydzać publiczność, ale tego nie robią. Po prostu widać, że lubią razem grać, a do pełnej przyjemności potrzebny jest im kontakt ze słuchaczami. – Oni nawet „Sto lat” zagraliby tak, że wyszłoby z tego arcydzieło – powiedział nam po występie Witold Kozakowski, dyrektor artystyczny „Gitariady”.

I tu przechodzimy do sedna. O randze kłodzkiej imprezy, którą od samego początku prowadzi Kozakowski, świadczy fakt, że Anna Chorążyczewska, Adrian Furmankiewicz, Wojciech Jurkiewicz i Karol Mruk, którzy tworzą Erlendis Quartet, jako bardzo młodzi gitarzyści występowali niegdyś – i to z powodzeniem! – w konkursie „Gitariady”.  Dziś są dojrzałymi artystami, którzy po ukończeniu Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu, kształcili się w Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze.

Z Kłodzka na nieomalże królewskie salony... Taka jest ranga „Gitariady” Kozakowskiego. Warto to docenić i życzyć jego podopiecznej, Jagodzie Relidze z Kłodzkiej Szkoły Muzycznej, która była jedyną tegoroczną „lokalną” laureatką konkursu, by poszła właśnie tą drogą. O pozostałych młodych artystach, którzy występowali obok niej, nawet teraz nie wspominamy. Najlepsi z nich, czyli najbardziej wytrwali i pracowici, bo talent wszyscy mają, za kilka lat będą gwiazdami. Jak członkowie Erlendis Quartet.

Co takiego zaskakującego było w ich występie? Autor tekstu kajał się już przed Witoldem Kozakowskim, że całkowicie przestrzelił ze swoimi oczekiwaniami. W skrócie były one takie: jedna gitara klasyczna to już nuda, ale cztery? Nuda poczwórna! Kozakowski po występie Erlendis Quartet z życzliwym pobłażaniem kiwał tylko głową. Reporterowi doba.pl [na moment] odebrało głos. Młodzi muzycy po prostu zachwycili. Z drobnymi wyjątkami. Czy muszą tyle gadać?

Zaczęli tak, żeby „kupić” publiczność: znanym chyba wszystkim tangiem „La cumparsita” Urugwajczyka Gerarda Matosa Rodrígueza. No, ładnie... Tak sobie pomyśleliśmy. Aż doszło do meczu Czechy-Polska, o którym wspominamy w tytule. Jeden z muzyków powiedział w zapowiedzi, że nie tak dawno grali koncert w Szczecinie. Wkrótce po zakończonym polską klęską meczu piłkarskim z Czechami. Zapragnęli zatem, by pojedynek na scenie między Czechem – Antonínem Dvořákiem i Polakiem – Ignacym Janem Paderewskim, zakończył się choć remisem.

Kto wygrał w Kłodzku? Publiczność! Kompozycja Paderewskiego zaaranżowana przez młodych muzyków? Majstersztyk. Ale i Dvořákowi „nie odpuścili”. W starciu kompozytorów mieliśmy zatem chyba remis. Potem pani Anna zapowiedziała quiz „Jaka to melodia?” Kto rozpozna kompozytora i tytuł utworu? Kwartet zagrał utwór niejakiego Stinga „Englishman in New York”. Zgrane to już strasznie, ale – trzeba przyznać – zaaranżowane przecudnie. A potem? Muzyka duńska... Kto z Państwa w Kłodzku słyszał kiedykolwiek duńskich kompozytorów?!

Rzeczywiście, zrobiło się światowo, bo muzycy Erlendis Quartet z wielką lekkością nas po nim oprowadzali. Na koniec, przed bisem, zaproponowali kompozycję Kubańczyka, Ernesta Lecuona„Cordoba”. I jakże mieliśmy chwilę później pójść na koncert zatytułowany „Spanish Night”? Słodycze i przyjemności trzeba wszak miarkować... A to późne popołudnie w Kłodzkim Ośrodku Kultury było jak najlepszy krem: przygotowany wyłącznie ze świeżych produktów, a przyrządzony przez cukierników z talentem i młodzieńczą pasją. [kot]

PS Autor tekstu chciałby tą drogą podziękować Witoldowi Kozakowskiemu, że z taką konsekwencją pracuje nad naszymi gustami i przyzwyczajeniami. Już nie możemy się doczekać 25. „Gitariady”. Nie doznalibyśmy olśnienia, gdyby nie ekipa z KOK: dyrektor Tomasz Lasek i niezwykła Lucyna Piwowarska-Dmytrów. Dzięki nim można złamać zasadę inżyniera Mamonia [„Mnie się podobają te melodie, które już raz słyszałem”] i jeszcze być z tego zadowolonym. Korzystajcie Państwo z ich rekomendacji!

Przeczytaj komentarze (2)

Komentarze (2)

poniedziałek, 17.04.2023 18:48
Dawno już nie czytałem tak radosnej twórczości ;) . I te sformuowania . Próbowałem "wejść w emocje" autora ale szybko pogubiłem się w tej relacji. Zabawnym jest też pojęcie " niejakiego Stinga". Młodsze pokolenie tak by raczej powiedziało o niejakim Paderewskim Stinga zna każdy kto interesuje się muzyką nowoczesną , o Paderewskim pewnie słyszała większość ale nikt nie kojarzy go z żadnym znanym utworem
doba.pl/dkl poniedziałek, 17.04.2023 19:02
Cieszę się, że pana rozbawiłem. Śmiech to zdrowie. Pozdrawiam.