ROCK’N’ROLL AKROBATYCZNY – Anna Miadzielec i Jacek Tarczyło
Dzięki Jackowi zawsze spadałam na cztery łapy – z Anną Miadzielec (Sportowy Klub Taneczny Mega Dance Zielona Góra), czterokrotną mistrzynią świata w rock’n’rollu akrobatycznym oraz zdobywczynią Pucharu Świata w duecie z Jackiem Tarczyło, rozmawia Wojciech Koerber.
Ile uzbieraliście już, wspólnie z partnerem, złotych medali MŚ?
W sumie cztery. Zaczęliśmy, jeśli dobrze pamiętam, w 2011 roku. Tak, to był nasz pierwszy tytuł. Wygraliśmy też w 2013, 2014 i 2016.
Rzeczywiście, można się pogubić pośród tylu tytułów. A co takiego się działo w 2012 i 2015 roku, że zabrakło złota?
W tym pierwszym przypadku zawody odbywały się w Moskwie, a my zajęliśmy drugie miejsce, za Rosjanami. Ponoć zdania były podzielone, słyszeliśmy opinie, że to my powinniśmy wygrać. Byliśmy jednak na terenie rywala, może to ściany pomagają? Kto wie, jednak z decyzją sędziów się nie dyskutuje. Tak miało być. A 2015? W tym sezonie nie startowaliśmy, mieliśmy roczną przerwę.
Od sportu czy od siebie?
Hmm, myślę, że i od sportu, i od siebie. Po dziewięciu latach wspólnej pracy można było powiedzieć o „zmęczeniu materiału”. Czasami trzeba podarować organizmowi trochę czasu na regenerację fizyczną i równie ważną, jeśli nie najważniejszą, psychiczną. A przy okazji mogliśmy też odpocząć od siebie.
Kto rzucił hasło „zróbmy sobie przerwę” – Ty czy partner?
Nie ma co ukrywać, że wyszło to ode mnie, wtedy nawet myślałam, że całkowicie skończę tańczyć zawodowo. Potrzebowałam czasu, aby wszystko przemyśleć, poukładać i samemu sobie zadać pytanie, czego tak naprawdę chcę. W tamtym okresie zaczynałam też być bardziej trenerką i sądziłam, że w tym kierunku podążę, zresztą wciąż się w tym realizuję. Problem polega jednak na tym, że jeśli zajmujesz się czymś od dziecka, to później nie wiesz, co ze sobą zrobić. Jacek trenuje rock’n’roll od 20 lat, ja od siódmego roku życia ćwiczyłam akrobatykę sportową, a w wieku 16 lat zaczęłam przygodę z rock’n’rollem. W czasie tej przerwy zaczęło mi jednak czegoś brakować: wyjazdów, atmosfery zawodów i, oczywiście, sukcesów. Co tu dużo gadać, tęskniłam za rock’n’rollem, bo nie da się tylu lat działalności tak po prostu, w jednej chwili, zostawić daleko za sobą. Jak mówię, brakowało tych wyjazdów i sukcesów, ale też kontaktów z innymi tancerzami, satysfakcji, zadowolenia z siebie. Tego stresu przedstartowego i adrenaliny, która napędza do działania - to jednak uzależnia. Nie wiem jak będzie wyglądało moje kolejne pożegnanie..., póki co, nie potrafię sobie tego wyobrazić. W każdym razie wtedy udało się odpocząć i wróciliśmy do rywalizacji.
Na czym polega Wasz fenomen? Jesteście tak dobrzy, czy… znacie jurorów, którzy przyznają złote medale?
Zasady oceniania na przestrzeni lat się zmieniały, a my jakoś zawsze potrafiliśmy się wstrzelić w obowiązujący akurat kanon. Ostatnio wygrywamy techniką tańca, ale wcześniej uchodziliśmy za parę bardzo mocną w układzie akrobatycznym, do dziś jako jedyna para na świecie wykonujemy jeden z najtrudniejszych elementów, czyli salto ze śrubą do łapania w barki. Chyba po prostu jesteśmy wszechstronni.
Na czym ta rywalizacja w ogóle polega?
W finale, z udziałem sześciu par, wykonuje się układ taneczny i akrobatyczny o wysokiej skali trudności. Wcześniej, w eliminacjach i ćwierćfinale, mamy natomiast proste układy akrobatyczne bez żadnych podwójnych salt, podstawowe programy. W fazie półfinałów zaczynają się już podwójne salta i współczynnik trudności idzie w górę.
Jak wyglądały Wasze początki?
Kiedy przerzuciłam się z akrobatyki na rock’n’rolla, u trenera Bartka Kobylańskiego, Jacek akurat miał przerwę w swojej karierze. Tańczyłam z innym partnerem, który jednak zrezygnował i właściwie zaczęłam ćwiczyć z Bartkiem. Któregoś dnia powiedział jednak „słuchaj, mam dla ciebie partnera, jest taki Jacek, który teraz wraca i podziałacie razem”.
I którą byłaś partnerką dla Jacka?
Hmm, kolejną… Nie wiem dokładnie, ile partnerek miał wcześniej, ale jest ode mnie siedem lat starszy, więc domyślam się, że sporo.
Plan jest taki, by wytrzymać do The World Games 2017?
W zasadzie tak. Wystartować na tej imprezie, a po „worldgamesach” pojechać jeszcze raz na mistrzostwa świata, tym razem do Francji. Stwierdziliśmy, że skoro Igrzyska Sportów Nieolimpijskich będą w Polsce, to powinniśmy wystąpić, reprezentować kraj najlepiej jak potrafimy i promować naszą piękną dyscyplinę. To na pewno był mocny bodziec, pchający do powrotu po przerwie.
Jako zielonogórzanie musicie być też pewnie zarażeni żużlem?
Oczywiście, jak cała Zielona Góra. Jednak muszę przyznać, że nie jestem najlepszą fanką. Raczej nie chodzę na mecze, myślę, że to po prostu kwestia braku czasu. Żużlowcom jednak kibicuję i życzę jak najlepiej, w miarę możliwości śledzimy również sukcesy w innych dyscyplinach, nie tylko w żużlu, ponieważ wielu sportowców to nasi znajomi. Trzymamy za nich kciuki i kibicujemy sobie nawzajem.
Wasza profesja, jak speedway, również wiąże się z upadkami i wymaga niemałej odwagi.
Na pewno, choć jeśli chodzi o mnie – tfu, tfu – nic złego się przez te wszystkie lata nie stało. Bez wątpienia trzeba być odważnym, pewnym i świadomym wykonywanych akrobacji. Ważnym elementem jest tu zaufanie, mam na myśli zaufanie zarówno do partnera, jak i do trenera. Ja ufam trenerowi w stu procentach i wiem, że jeśli nie jestem jeszcze na coś gotowa, to nie pozwoli mi skakać salt bez asekuracji przy pomocy lonży. Mnie na szczęście kontuzje omijały, chyba że zdarzały się typowo przeciążeniowe urazy, ale to norma. Widziałam natomiast upadki, po których dziewczyny bały się wracać. Sama doświadczyłam kilku upadków i choć nie były groźne, to i tak przez jakiś czas czułam lęk przed kolejnymi skokami. Przy tak trudnej akrobatyce jest to jednak nieodzowny element. Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, iż zawsze spadałam na cztery łapy, ale to dzięki Jackowi! W razie awaryjnego lądowania zawsze potrafi mnie złapać. Ze względu na tę trudność wykonywanych elementów nasze treningi są bardzo stresujące, dlatego od tego roku korzystamy z pomocy psychologa sportowego. Inicjatywa wyszła od nas obojga, bo przerwa, jaką sobie zafundowaliśmy, dała też trochę do myślenia. I choćbyśmy mieli stać się lepszymi sportowcami tylko o jeden procent, to warto! Tak naprawdę to aż jeden procent. A chodziło o to, by po powrocie wrócić na poziom prezentowany przez nas wcześniej, a na pewno nie gorszy. Dlatego zdecydowaliśmy się również na wsparcie dietetyczki.
Wiele specjalizacji składa się na sukces w Waszej dyscyplinie, bo przecież przygotowanie akrobatyczne, taneczne, rytmiczne, siłowe etc. Jak wiele osób tworzy zatem sztab i pracuje na końcowy rezultat?
Są trenerzy Bartek Kobylański i Andrzej Łuczak od akrobatyki, poza tym dietetyczka, psycholog i, w razie potrzeby, fizjoterapeuta.
I kto za to płaci?
Wszystko organizuje nam Bartek - wyjazdy, rezerwacje, specjalistów. Bez niego na pewno nie udałoby się nam to wszystko. W tym roku wspomogło nas też Ministerstwo Sportu i Turystyki, co bardzo ułatwia nam wyjazdy na zawody, ponieważ zawsze płacimy za to ze swoich prywatnych pieniędzy.
A są w ogóle w Waszej dyscyplinie pieniądze do wygrania?
Niestety, ta dyscyplina sportu nie niesie ze sobą profitów, sponsorów też nie mamy. Wspólnie z Jackiem pracujemy w szkole jako wuefiści, prowadząc m.in. zajęcia z klasami o profilu rock’n’rollowym. I tak jakoś sobie radzimy.
W tej samej szkole?! Tam też na siebie patrzycie?
Ha ha tak, dokładnie w tej samej. Pracujemy tam całą trójką, tzn. ja, Jacek i Bartek. Widzimy się każdego dnia w szkole, w klubie i jeszcze na wieczornym treningu, a więc pięć, sześć razy w tygodniu. Do tego dochodzą obozy, wyjazdy, warsztaty, faktycznie można czasami mieć siebie dość. Ale lubimy swoje towarzystwo, najbardziej w okresie pozastartowym…
A lubisz sobie wyjść czasem na dyskotekę i potańczyć? Np. z… Jackiem?
Czy lubię? Jasne! Kto w wieku 26 lat nie lubi wyjść pobawić się ze znajomymi? Jednak w sezonie musimy to sobie odpuścić. Zarwane noce, brak snu, przypadkowe jedzenie i inne przyjemności źle wpływają na organizm, a co za tym idzie, na prezentowaną formę. Sezon letni zaczynamy już delikatnymi treningami w styczniu, ale zawody przypadają na okres kwiecień – lipiec. Później chwila przerwy, dwa tygodnie wakacji, i od sierpnia zaczynamy kolejny sezon treningowo-startowy aż do listopada/grudnia, w zależności jak ułoży się kalendarz imprez.
A po sezonie?
Wtedy staramy się odpocząć, zrelaksować, pojechać na wakacje, ale przede wszystkim nadrobić relacje ze znajomymi i rodziną. Wiele ważnych rzeczy nas omija - urodziny, wesela, pogrzeby... Zatem to jest właśnie ten czas, aby być. Być dostępnym i obecnym w życiu bliskich.
Macie swoich życiowych partnerów?
Tak. Tzn. Jacek ma, ja nie.
Macie też za sobą udział w brytyjskiej edycji show „Mam Talent”. Czyj to był pomysł? I jak daleko zaszliście?
Kurczę, nie pamiętam, czyj to był pomysł, pewnie Jacka albo Bartka. Na pewno nie mój. Ja, mimo wszystko, wstydzę się pokazywać przed tak szeroką publicznością, jeszcze posługując się innym językiem. Wzięliśmy tylko udział w castingu do programu, ale dalej już nie przeszliśmy.
To dziwne, bo widziałem, że zrobiliście na jury spore wrażenie i jego członkowie solidarnie byli na tak.
Zgadza się, na pierwszym etapie castingu wszyscy byli bardzo na tak, ale dalej już nas nie wybrali. Nie wiem, może zdecydowało to, że byliśmy z Polski. W 2009 roku braliśmy też udział w polskiej wersji programu i tu udało się dotrzeć do finału, promując dzięki temu dyscyplinę.
Przy jakiej największej publice występowaliście?
Na największych imprezach rangi mistrzowskiej hale się zapełniają. Największa publika była chyba na The World Games w Kaohsiung, na Tajwanie.
A więc atmosferę The World Games mieliście już okazję poznać. I?
W 2009 roku tańczyliśmy właśnie na Tajwanie, w Kaohsiung. Zdaje się, że zajęliśmy piąte miejsce, skopaliśmy coś w finale. Cztery lata później do Cali już nie polecieliśmy, bo nasza dyscyplina wypadła akurat z programu Igrzysk Sportów Nieolimpijskich. Światowa federacja postanowiła wtedy zorganizować, niejako w zastępstwie i znów na Tajwanie, imprezę pod nazwą World Dance Games. I niespodziewanie udało się te zawody wygrać.
Masz czas na jakieś pozasportowe zainteresowania?
Lubię projektować. Sama projektuję nasze stroje i wymyślam też dzieciom z naszego klubu. Chętnie bym później sama to uszyła, jednak jeszcze nie potrafię. W wolnych chwilach staram się uczyć od naszej zaprzyjaźnionej krawcowej, pani Alicji, jednak to wymaga dużo czasu, którego nie mam. A kiedy późną porą wracam do domu, to myślę już tylko o jednym. Domyślasz się, o czym.
No domyślam się. A cel? Marzenie?
Żeby za rok skończyć przygodę zawodniczą na najwyższym możliwym poziomie. Bym mogła dać z siebie wszystko podczas przyszłorocznych The World Games oraz mistrzostw świata i nie mieć sobie nic do zarzucenia. Krótko mówiąc – zrobić swoje i na tym się skupić, a nie na sędziowskich ocenach, na które wpływu nie mamy.
Nie uśmiechacie się do sędziów?
Uśmiechamy się tak, jak do wszystkich – jednakowo. Tak normalnie. Nie ze wszystkimi się też znamy, bo oni się rotują i pojawiają nowi, którzy akurat zdali licencję. Nie zwykłam jednak sprawdzać, kto ma nas oceniać, by niepotrzebnie nie zaprzątać sobie głowy myślami, czy dany arbiter nas lubi, czy jednak nie. Przed zawodami z sędziami raczej nie rozmawiamy, a i po zawodach niekoniecznie. Poza tym sędziowie zawsze mieszkają w innym hotelu niż zawodnicy i raczej jesteśmy w neutralnych relacjach.
Na koniec, macie w kraju jakąś konkurencję?
Niestety, nie ma innych par A-klasowych, czyli w naszej kategorii. Są tylko maluszki, którymi sami się też opiekujemy i przyjdzie nam jeszcze długo czekać, nim one urosną w siłę. Nie ukrywam, że konkurencja by się przydała. Ona zawsze popycha sportowca do jeszcze większych starań, poza tym raźniej by się trenowało, gdyby na sali pojawiła się jeszcze choćby jedna para. Na imprezach typu mistrzostwa świata startuje natomiast około czterdziestu par, najmocniejsi są m.in. Rosjanie, Czesi, Szwajcarzy czy Niemcy.
Anna Miadzielec
Urodziła się 8.04.1990 roku w Nowej Soli.
Sukcesy: czterokrotna mistrzyni świata (2011, 2013, 2014, 2016) w parze z Jackiem Tarczyło (Sportowy Klub Taneczny Mega Dance Zielona Góra), zwyciężczyni klasyfikacji generalnej Pucharu Świata 2016, mistrzyni Europy 2014.
źródło: Wrocław pl
Dodaj komentarz
Komentarze (0)