Szczepienia a śmierć dziecka
„Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim…"
Śmierć dziecka – dziś największy dramat rodziców – jeszcze nie tak dawno była na porządku dziennym i powszechnie zdarzała się niemal w każdej rodzinie. Choroby, wywołane przez drobnoustroje, dziesiątkowały najmłodszych jeszcze na początku XX wieku, a przywilej opłakiwania zmarłych dzieci dotyczył nielicznych.
– Wartość „Trenów” Jana Kochanowskiego wynika nie tylko z kunsztu poetyckiego, ale również z wyjątkowości tematu – uważa prof. Leszek Szenborn, specjalista chorób zakaźnych, wakcynologii i pediatrii, kierownik Katedry i Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu (UMW). – W XVI wieku w całej Europie dzieci umierały tak często, że wręcz nie przywiązywano się do nich, zanim nie dożyły przynajmniej kilku lat, dopiero wtedy stając się pełnoprawnymi członkami rodziny. Nie wiemy, na co zmarła trzyletnia Urszulka córka naszego czołowego poety renesansu. Można jedynie przypuszczać, że tę opisywaną jako pełną życia, wesołą dziewczynkę, dotknęła jakaś choroba zakaźna. Może szkarlatyna, albo dyfteryt (błonica), tężec czy krztusiec? Dziś wydaje się to niewyobrażalne, ale te choroby były śmiertelne, zwłaszcza u dzieci, których odporność jest znacznie niższa niż u dorosłych. Mniejsza odporność powodowała także cięższy przebieg. Np. gruźlica, z którą zakażony dorosły mógł żyć całymi latami, u dzieci częściej przyjmowała postać uogólnionąi w ciągu kilku tygodni doprowadzała do śmierci z powodu zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych.
Prof. Szenborn podkreśla, że przez całe wieki nie potrafiono leczyć chorób wywoływanych przez bakterie i wirusy– po postu nic nie dało się z tym zrobić i można było jedynie liczyć na to, że organizm sam się z nimi upora. Śladów rodzinnych dramatów, związanych ze śmiercią dzieci, nie brakuje w literaturze i sztuce także w kolejnych epokach. Szkarlatyna była powodem śmierci synka i córeczki niemieckiego poety wczesnego romantyzmu Friedricha Rueckerta, który swoją głęboką rozpacz wyraził w serii poematów (Pieśni na śmierć dzieci). Zostały one rozsławione przez Gustawa Mahlera w do dziś wykonywanych w filharmoniach całego świata wstrząsających „Kindertotenlieder”. W trzy lata po ich napisaniu zmarła jego 5-letnia córka Maria, również z powodu choroby zakaźnej. Jednak warto pamiętać, że przywilej opłakiwania najmłodszych dotyczył nielicznych, a wiązał się ze statusem społecznym i majątkowym. Biedaków nie było stać na żałobę. Nie zawsze też jej przeżywanie w ogóle miało miejsce, o czym świadczy makabryczny proceder uśmiercania niechcianych dzieci przez tzw. „fabrykantki aniołków”, które za drobną opłatą głodziły maluchy na śmierć. Opisane przypadki dotyczą dziewiętnastowiecznej Galicji, ale zdarzały się także później i nie tylko w tym rejonie.
Chorób zakaźnych nie tylko nie potrafiono leczyć, ale także im zapobiegać.
– Zatłoczone miasta, niedożywienie i powszechny brak higieny potęgowały śmiertelność z powodu różnych infekcji– dodaje prof. Leszek Szenborn.– Wiele dzieci umierało tuż po narodzinach, razem ze swoimi matkami. Tu już poruszamy się nie w sferze domysłów, ale dokumentów. Np. w klinice położniczej w Wiedniu w połowie XIX wieku śmiertelność kobiet z powodu gorączki połogowej wynosiła 18 proc. Tamtejszy lekarz Ignaz Semmelweis zauważył związek między tak licznymi zgonami a faktem, że lekarze odbierali porody po wykonywaniu sekcji zwłok. Semmelweis wprowadził zasadę mycia rąk chloraminą po kontakcie ze zwłokami, co natychmiast przełożyło się na zmniejszenie śmiertelności. Uznawany dziś za ojca antyseptyki lekarz, poszedł jeszcze dalej, nakazując podwładnym dezynfekować ręce przed każdym badaniem pacjentki, co spotkało się z krytyką środowiska medycznego. Na skutek ataków i nagonki, jaka go spotkała, zakończył życie w szpitalu psychiatrycznym.
Wszystko zmieniło się po wynalezieniu szczepionek i antybiotyków. Szczepienia ochronne mają długą historię, bo związek między narażeniem na choroby a nabyciem odporności zauważono jeszcze w średniowieczu. Przez wieki podejmowano próby zapobiegania chorobom w oparciu o tę obserwację, np. poprzez celowe zakażanie sproszkowanymi strupami z wymion krów chorujących na ospę krowią, lub kontaktując się z osobami łagodne chorującymi na ospę. Efekty były różne, zwłaszcza ta ostatnia metoda (wariolizacja) kończyła się typową chorobą nierzadko ze skutkiem śmiertelnym. Za przełom w wakcynologii uważa się eksperyment brytyjskiego lekarza Edwarda Jennera, przeprowadzony w 1796 roku. Polegał on na wszczepieniu ośmioletniemu chłopcu wirusa ospy krowiej. Dziecko zachorowało, przeszło chorobę łagodnie, a dodatkowo uodporniło się na ospę prawdziwą. Swój eksperyment opisał w czasopiśmie lekarskim i od tego czasu datuje się powstanie pierwszego masowego szczepienia. Obecnie dzięki szczepieniom jedna z najgroźniejszych plag ludzkości została wyeradykowana i szczepienia przeciwko niej nie są potrzebne.
– Nie musimy nawet sięgać do bardzo odległej przeszłości– podkreśla szef Katedry i Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych UMW.– Jeszcze ludzie z mojego pokolenia, którzy chodzili do szkoły w latach 70-tych, mają wśród swoich rówieśników kolegów z porażeniami kończyn jako następstwa poliomyelitis (choroba Heinego-Medina). Masowe szczepienia przeciwko tej chorobie, wprowadzone w Polsce w 1959 r., i stosowane do dzisiaj, pozwoliły całkowicie ją wyeliminować. W aktualnym kalendarzu szczepień obowiązkowych w Polsce mamy szczepionki zapobiegające kilkunastu chorobom, które w przeszłości zbierały tragiczne żniwo. Dzięki nim dziś rodzice mogą po prostu cieszyć się z narodzin i rozwoju dziecka, a nie drżeć z obawy o to, czy przeżyje kolejny miesiąc. Przyjmujemy to jako oczywistość, ale historia uczy, że warto przypominać o zapomnianych korzyściach, a nie wyolbrzymiać ryzyka związanego z stosowaniem szczepień.
Dodaj komentarz
Komentarze (0)