WROTKARSTWO – Bartosz Pisarek
Chcemy w to wrolować jak najwięcej społeczeństwa – z Bartoszem Pisarkiem, prezesem Polskiego Związku Sportów Wrotkarskich, rozmawia Wojciech Koerber.
Sporty wrotkarskie wciąż w Polsce raczkują czy stają powoli na nogi?
Zacząć należy od tego, że sama nazwa – wrotkarstwo – wciąż nawiązuje do klasyki i tradycji, mimo że moment zamiany wrotek na rolki okazał się dużym przełomem. Przede wszystkim zmieniło się ustawienie kółek – na liniowe, czyli przymocowane w jednej linii. Różne pojawiały się zresztą pomysły na nowe nazewnictwo i tłumaczenie z angielskiego, niektórzy optowali za wrotkarstwem jednośladowym, ale nie do końca zdawało to egzamin. Polski Związek Sportów Wrotkarskich powstał w latach 90. i od tego czasu dyscyplina się rozwija, co widać m.in. po liczbie ludzi ją uprawiających.
Pan prezesuje związkowi od kwietnia 2016 roku.
Tak, natomiast wcześniej pełniłem w nim rolę sekretarza generalnego. Było mi miło, gdy zostałem wybrany jednogłośnie.
A kogo Pan zmienił?
Ciekawa sprawa, bo… swojego tatę. Trzeba tu wspomnieć wybory z 2008 roku, bo one dużo w naszej dyscyplinie zmieniły. Wcześniej związek nie był dobrze zarządzany i z długami poprzedniego zarządu jeszcze długo musieliśmy się borykać. A mój tata, wcześniej związany z inną dyscypliną, nie bardzo chciał kandydować, jednak w dniu wyborów rano kandydat po prostu się wycofał.
Czyli ojciec był poniekąd jak Wałęsa – nie chciał, ale musiał. Dla dobra ogółu.
Coś w tym jest. I szefował przez dwie kadencje, a dziś jest prezesem honorowym.
W 2013 roku został Pan pierwszym w Polsce licencjonowanym trenerem wrotkarstwa. Doszli kolejni w ostatnich latach?
W Polsce nie było wówczas żadnych osób z uprawnieniami, a ja udałem się je zdobywać do Włoch, zaliczając kolejne etapy. I wciąż jestem w Polsce jedyny, co nie znaczy, że nic się nie dzieje. Wręcz przeciwnie. Po prostu postawiliśmy nie na kursy trenerskie, lecz instruktorskie i takich instruktorów przybywa z roku na rok, tylko w 2016 egzamin zdało pięćdziesięciu. A w 2017 roku lub najdalej w 2018 rozpoczniemy też kursy trenerskie.
Wychowawców zatem przybywa, a jak jest z torami? Od kilku miesięcy funkcjonuje jeden, z prawdziwego zdarzenia, w Tomaszowie Lubelskim. Rosną kolejne?
Generalnie miejsc do jeżdżenia jest sporo, a większość torów, które zimą służą łyżwiarzom, w innych porach roku są użytkowane przez wrotkarzy. Można na nich organizować zawody, choć, rzecz jasna, nie najwyższej rangi. W Tomaszowie Lubelskim powstał natomiast regulaminowy tor dwustumetrowy o określonych pochyleniach na łukach, dzięki czemu wiraże pokonuje się na dużych prędkościach. Mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata można rozgrywać już tylko na takich obiektach, a chcąc doganiać świat musimy budować kolejne. Jeden powstaje we Wrocławiu, a inny powstał w Dusznikach-Zdroju, jednak położono na nim niewłaściwy asfalt i trwają prace naprawcze. Lada moment do użytku zostaną oddane kolejne tory, których domagają się lokalne środowiska i odpowiednio w tych sprawach lobbują. W przyszłym roku rozpocznie się prawdopodobnie budowa toru w Poznaniu, gdzie mieszkańcy zdobyli finansowanie z budżetu obywatelskiego.
Jest Pan na bieżąco z pracami we Wrocławiu, dogląda interesu?
Tak, bo wszystkie obiekty, które powstają, wymagają opiniowania Polskiego Związku Sportów Wrotkarskich, by mogły liczyć na finansowanie ze środków ministerialnych. Byłem we Wrocławiu zanim inwestycja ruszyła, byłem także w trakcie budowy, rozmawiałem z wykonawcami i jesteśmy w stałym kontakcie.
Jaki jest obecnie trend – przesiadanie się z panczenów na rolki czy odwrotnie?
Sprawa jest dynamiczna, bo gdy związek zakładano, to łyżwiarze szybcy byli inicjatorami tego procesu. To właśnie oni, w większości, zaczynali się ścigać na rolkach i z czasem wrotkarstwo stało się dużo bardziej dostępną dyscypliną. Łyżwiarstwo szybkie można uprawiać w pięciu polskich miastach o takiej specjalizacji, natomiast rolki można zakładać w wielu miejscach, zwłaszcza że liczba klubów rośnie. Dziś już łyżwiarze szybcy przestali wygrywać zawody, bo rosną kolejne pokolenia rolkarzy i to oni decydują się często na przejście do zimowej odmiany dyscypliny lub na łączenie obu działalności. Daje im to większe możliwości, gdy chodzi o uzyskanie państwowego finansowania i wywalczenie stypendium, bo przecież panczeny to dyscyplina olimpijska. Najlepszym przykładem jest tu Janek Szymański, który pochodzi z Poznania, a więc z terenu, gdzie toru łyżwiarskiego nie było i nie ma. Dzięki temu, że jeździł na rolkach oraz brał udział w MŚ i ME, poszedł - również za naszą namową – do zakopiańskiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego. I dziś jest nie tylko brązowym medalistą MŚ w łyżwiarstwie szybkim (2013), ale też brązowym medalistą olimpijskim z Soczi (2014). Trend jest taki, by dwie dyscypliny łączyć, bo ze względu na panujące w Polsce warunki atmosferyczne panczeny można używać tylko przez cztery-pięć miesięcy w roku. Na początku listopada nie ma jeszcze w kraju żadnego gotowego toru lodowego. Tak też robimy w Legii, gdzie jestem trenerem w sekcji łyżwiarskiej i latem jeździmy na rolkach, a zimą ścigamy się na panczenach.
W jaki sposób Pan zaczynał?
Trochę przez przypadek. Gdy byłem mały, wyprowadziliśmy się z rodzicami pod Warszawę i trafiłem do szkoły w Słomczynie, a to mała wieś, jakieś 300-400 mieszkańców. Dyrektor tamtejszej szkoły kupił dziesięć par rolek, by urozmaicić dzieciakom zajęcia wuefu, z czasem powstał Uczniowski Klub Sportowy i zaczęliśmy brać udział w zawodach. A tata, który był kiedyś sportowcem, wspierał tę moją pasję.
Czym się zajmował tata?
Skakał o tyczce, wiem, że jego kolegą z juniorskich czasów był Tadeusz Ślusarski. Tata dość wcześnie musiał jednak przygodę ze sportem zakończyć, musiał na siebie zarabiać, tak nakazali rodzice.
Tzw. konkurencje uliczne rzeczywiście odbywają się na ulicach miast?
Konkurencje torowe, jak sama nazwa wskazuje, rozgrywane są na 200-metrowym torze, a uliczne na ulicy. Taka trasa jest nieregularna, z zakrętami w lewo i w prawo. We Wrocławiu, w czasie The World Games 2017, będzie to pętla wokół toru o długości niespełna 600 metrów. To bardzo ważne w kontekście późniejszego użytkowania obiektu i rekreacji. Na torze będą trenowali zawodnicy, a w tym samym czasie na wspomnianej pętli może się odbywać nauka jazdy dla najmłodszych lub amatorów.
Ile mamy obecnie w Polsce klubów?
W tym roku zarejestrowanych było dokładnie 48. Tendencja jest jednak wyraźnie wzrostowa, również jeśli chodzi o liczbę zawodników. W 2008 roku mieliśmy ich w kraju trzystu, a teraz mamy prawie 1 300. Wspomniane kursy instruktorskie skutkują tym, że powstają nowe szkółki i interes się rozkręca.
A pojawiają się już w kraju kandydaci do medali największych światowych imprez?
Dyscyplina nie jest u nas bardzo znana, jednak na świecie mocno rozwinięta. Europejskim krajom, uznawanym za kolebkę naszego sportu, coraz trudniej rywalizować o medale MŚ, bo jest on uprawiany na wszystkich kontynentach: w Ameryce Południowej i Północnej, Azji, Australii oraz Afryce. Zwłaszcza w krajach Ameryki Południowej jazda na rolkach robi się coraz bardziej popularna, a w Kolumbii to sport narodowy. Miałem okazję być tam kiedyś na zawodach i widzieć tłumy ludzi w kolejce po bilety. Codziennie rywalizację oglądało na żywo 8 tysięcy widzów i bez wątpienia może to stanowić dla nas wzór. Niezwykle wysoki poziom osiągnęli też Amerykanie, Nowozelandczycy, Koreańczycy, Chińczycy czy Tajwańczycy. Jeśli o nas chodzi, mamy jedną gwiazdę, to Aleksandra Goss, moja koleżanka z czasów, gdy stawiałem pierwsze kroki w Słomczynie. Wspólnie się ścigaliśmy, a Ola robi to do dziś i kilka razy była blisko medale ME. W dwóch wyścigach plasowała się na piątym miejscu i stać ją na duży wynik. To, czym możemy się pochwalić na dziś, to również cztery medale ME kadetów, a więc w najmłodszej kategorii: dwukrotnie zdobyte w sztafecie i dwa razy na dystansach sprinterskich.
Najkrótszy dystans to…
Sprint na 100 metrów. Odbywa się na ulicy, po prostej, a więc przypomina typowy bieg sprinterski, tylko że my ścigamy się na rolkach. Trzech zawodników ustawia się obok siebie i każdy pokonuje dystans po swoim torze, nikt nikomu nie przeszkadza.
Co nie jest normą, bo z reguły się przeszkadza.
Generalnie nasz sport jest kontaktowy, co ma i swoje plusy, i minusy. Plusy, bo potęguje widowiskowość, natomiast to oczywiste, że bezpośrednia rywalizacja niesie też ryzyko upadków i kontuzji. Nie są one jednak częste, z reguły kończy się otarciami i stłuczeniami. A najdłuższy dystans to rywalizacja na 20 km, chociaż często rozgrywane są też wyścigi maratońskie na 42 km i 195 metrów.
A gdyby o wielkich sukcesach na rolkach zamarzył nasz mistrz olimpijski w łyżwiarstwie szybkim, Zbigniew Bródka, to jakby się to mogło skończyć?
Swego czasu rozmawialiśmy o tym, znamy się ze Zbyszkiem z czasów zawodniczych, jesteśmy rówieśnikami. Akurat on niespecjalnie się na tych rolkach odnajduje i nie wszyscy łyżwiarze potrafią przełożyć swoje możliwości z panczenów. Dla niektórych rolki są tylko uzupełniającym narzędziem treningowym. Dla Zbyszka i kilku innych zawodników największym problemem jest zapewne fakt, że na torze lodowym rywalizują z czasem i po swoim torze, a nie w bezpośredniej rywalizacji z przeciwnikiem, co wiąże się m.in. z przepychankami. Jeśli nie robiło się czegoś od najmłodszych lat, trudno potem to wyuczyć, natomiast fizycznie Bródka na pewno jest na tym samym poziomie, co najlepsi rolkarze. W walce o medale miałby zatem problemy, ale całą ideę bardzo wspiera, zresztą jest jednym z ambasadorów The World Games 2017. A sportowcem miesiąca września według TWG została właśnie Francesca Lollobrigida, która od trzech lat próbuje też zaistnieć w łyżwiarstwie szybkim, występowała na ostatnich zimowych igrzyskach w Soczi, zajmując 23. pozycję w biegu na 3 000 metrów.
We Wrocławiu zobaczymy też hokej na wrotkach i jazdę figurową.
Jeśli chodzi o jazdę figurową, nie czuję się ekspertem i chyba takiego w Polsce nie mamy. Nie była ta konkurencja w Polsce uprawiana, ale jakieś zainteresowanie się budzi, zwłaszcza u osób, które wcześniej zajmowały się łyżwiarstwem figurowym. W wielu krajach została jednak ta jazda figurowa wyniesiona na wysoki poziom. A hokej? Polacy poczynili ostatnio bardzo duże postępy, w tym roku zajęliśmy dziewiąte miejsce na MŚ, tymczasem wcześniej grywaliśmy tylko na ME. Zaczęliśmy się liczyć i zmieniliśmy podejście do tematu, mianowicie terminarz jest konstruowany w ten sposób, by nie kolidował z ligą hokeja na lodzie. Dopiero po zakończeniu ich sezonu zaczyna się nasz. Dzięki temu niektórzy reprezentanci Polski w hokeju na lodzie są też reprezentantami kraju w hokeju na rolkach.
Wspomniał Pan, że Wasza dyscyplina rozprzestrzeniła się już i zakorzeniła na wszystkich kontynentach, a to jeden z wymogów, by starać się o status sportu olimpijskiego. Jest coś na rzeczy?
Te starania były czynione jeszcze za moich zawodniczych czasów i nawet wierzyłem, że jeszcze się załapię. Dziś już na mnie za późno, a czy światowa federacja dopnie swego, czas pokaże. Zasięg dyscypliny objął już ponad 100 krajów, wszelkie wymogi formalne są spełnione, może więc na kolejnych sesjach MKOl.-u temat wróci. A czemu nie udało się jeszcze dopiąć swego? Domysły są różne, być może przeciwko nam obrócił się argument, że jazda na lodzie i jazda na rolkach wzajemnie się uzupełniają. Bo ktoś może powiedzieć, że skoro tak, to nasi zawodnicy mają szansę wystąpić na igrzyskach olimpijskich, tyle że zimowych. Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale być może ta strategia okazała się błędna.
MKOl. ewidentnie otworzył się na młodość, o czym świadczy dokooptowanie do programu letnich igrzysk w Tokio wspinaczki sportowej, surfingu czy skateboardingu.
Zgadza się, to są nowe trendy, a jazda na deskorolce również podlega pod nasz związek. Po latach konserwatyzmu idzie nowe.
A Pan prowadzi jeszcze sklep z łyżwami i wrotkami?
Nie, wycofałem się z tego, bo taki był mój statutowy obowiązek. Członkowie zarządu w polskich związkach nie mogą prowadzić takiej działalności. Byłem też nauczycielem wuefu, bo skończyłem AWF, ale przed dwoma laty zdecydowałem się skoncentrować na projekcie Legia Warszawa. Sekcja łyżwiarska tego klubu powstała już w 1928 roku, a ostatnio ją reaktywowaliśmy po latach przerwy. Zatem jestem prezesem i trenerem. Wystarczy.
Bartosz Pisarek
Urodził się: 8.07.1984 roku w Warszawie.
Sukcesy: medalista mistrzostw Polski juniorów i młodzieżowców w łyżwiarstwie szybkim, wielokrotny mistrz Polski w jeździe na rolkach, pięciokrotny uczestnik MŚ w jeździe na rolkach (najwyższe miejsce – 15.).
źródło: Wrocław pl
Dodaj komentarz
Komentarze (0)